wtorek, 26 marca 2013

W sieci

Było u Mamy w domu, było u Mamy domowej, zapragnęłyśmy i my.

Oplotłam więc krzesła czerwonym sznurkiem.

 
I teraz nastąpiła rzecz najtrudniejsza - przekonanie Mili, że najfajniej będzie, jak nie dotknie żadnego sznurka.

Cóż - mam dziecinę pragmatyczną.

Po co się schylać? Przecież można złapać nitkę, podciągnąć do góry i w ten sposób przejść pod nią, nie zginając karku. I jeszcze z dumą oświadczyć: "O popats, mamusiu, udało mi się!"

Jakoś w końcu dała się namówić na zabawę "po mojemu".

Nawet jej się spodobało.


Szczególnie, jak wpadła na sposób z "pływaniem".


Potem sznurki wykorzystane zostały do zabawy spinaczami.



A potem jeszcze raz do lawirowania pomiędzy nimi - tym razem nie można było dotknąć spinacza - taką regułę sobie wymyśliła.




Kot też wymyślił jakieś reguły...


Zabawa fajna, nawet ja się pogimnastykowałam.
Na szczęście obyło się bez foto ;-)

 
 
 

3 komentarze:

  1. Super! Sama chciałam się tak bawić jako dziecko, ba bawiłam się tak, ale gumą do skakania na placu razem z innymi dzieciakami :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zabawa super ale ostatnie zdjęcie z kotem ubawiło mnie najbardziej :D

    OdpowiedzUsuń

Wpisz komentarz...