wtorek, 24 marca 2015

Kostka do gry

Ten czas oczekiwania jakoś nie służy realizowaniu pomysłów na zabawę. Wielki brzuch nie ułatwia sprawy. Wykorzystuję go (ten czas, nie brzuch) raczej na przygotowania różnych rzeczy, które będą gotowe na po :-) Ale pokazywać będę je dopiero później, jak okaże się, że Emilce przypadną do gustu i wyniknęła fajna zabawa/nauka.

Oczywiście będą pojawiać się też różne propozycje dla całkiem malutkich dzieci, które również przygotowuję już teraz.

Oczywiście, jeśli w ogóle znajdę czas i siłę na pisanie :-(
Ale założenie mam takie, że znajdę!
 
Póki co - prościutka zabawa na dodawanie, nie wymagająca wielkiego zaangażowania i przygotowania.

Potrzebna jest tylko kostka do gry.



Powiedziałam Mili, że ona będzie rzucać kostką, a ja muszę zgadnąć, jaka liczba oczek znajduje się na spodzie kostki.



Odgadywałam wszystko, Mila była pod wielkim wrażeniem moich paranormalnych zdolności :-)

Dopiero wtedy wyjaśniłam jej zasadę: suma oczek na przeciwległych ściankach zawsze wynosi 7! Wystarczy więc policzyć, ile brakuje do siedmiu i już wiemy, ile oczek jest na spodzie.

 
Bardzo jej się to spodobało, a mi jeszcze bardziej, gdy podsłuchałam, jak następnego dnia bawi się w to z koleżanką. Spryciula, udawała tak jak ja, że zgaduje :-)

 
 
 

czwartek, 19 marca 2015

Komputer

Emilka właściwie nie wie, co to gra komputerowa. Tak od strony praktycznej. Wie tylko, że to jest coś, w co gra jej brat na laptopie/tablecie/komórce.
Wiem, że istnieją gry komputerowe, odpowiednie dla takich dzieci, jak ona, ale.... cały czas jeszcze odkładam inicjację :-) Wydaje mi się, że to nie ucieknie, że zdążymy. Nie robię tego wbrew niej, ponieważ w środowisku Mili nie poświęca się temu jeszcze wiele uwagi i ona sama nie prosi nas o to. Zmieni się to pewnie, gdy pójdzie do szkoły, zaczną się rozmowy, wymiana doświadczeń itp. Wtedy oczywiście nie zamierzam jej całkowicie izolować od komputera.
Jakoś nie mogę się oprzeć wrażeniu, że teraz więcej skorzysta na innych formach aktywności (które sama wybiera).
Nie wiem, czy postępuję słusznie - czas pokaże.

To wszystko nie oznacza jednak, że komputer jest u nas całkowitym tabu. Używamy go często - na przykład do wizualizacji jakiegoś trudnego do opisania pojęcia, o które Mila pyta. Wiadomo, że słowne tłumaczenie będzie dużo skuteczniejsze, jeśli wzmocnimy je wizją.
Albo do pisania, co Mila uwielbia. Gdy tylko podnoszę skrzydło laptopa, jak za dotknięciem magicznej różdżki pojawia się córka z pytaniem na ustach: "Czy mogę sobie popisać?" (jakby nie mogła wtedy, gdy laptop leży nieużywany). Ale oczywiście może. Gdy ja skończę.
Czasami pisze bzdurki, przyciskając klawisze przypadkowo. Ale ostatnio zapragnęła napisać do mnie list :-)

 
 

Byłam w drugim pokoju, zajęta jakże kreatywnym rozwieszaniem prania...

Czy u Was w domu pranie to też neverending story? Ja już wymiękam, a co będzie, jak pojawi się jeszcze jeden domownik.... Muszę kupić bardziej pojemną pralkę....

Gdy skończyłam, zostałam zawołana do przeczytania listu. Musiałam też odpisać.
Na niebiesko to list Emilki, na czerwono - moja odpowiedź.



Jak widać, nie jest bezbłędnie. Ale trenuje. Po pierwsze pisanie, w sensie składania liter w słowa. Po drugie rozkład liter na klawiaturze, inne przyciski (spacja, enter), próbuje już polskie litery (z prawym Alt-em). Komputer nie będzie dla niej kompletną nowością, a myślę, że dobrze, jeśli na starcie zobaczy, że nie służy wyłącznie do zabawy.



poniedziałek, 16 marca 2015

Magnesy

Nie, nie będzie to lekcja o magnetyzmie, chociaż do takowej prędzej czy później dojdzie.
Dzisiaj będzie z rodzaju DIY.

Postanowiłyśmy zrobić magnesy na lodówkę. Sprzyjał temu fakt, że z naszych kupnych magnesów sukcesywnie poodpadały plastikowe otoczki i lodówkowe karteluszki przypinamy czarnymi, okrągłymi magnesami.

Rozpoczęłyśmy od wymieszania i zagniecenia masy solnej.
Przepis:
1 szklanka mąki
1 szklanka soli
łyżka mąki ziemniaczanej
łyżka oleju
łyżka kleju do tapet
niepełna szklanka wody (dolewana stopniowo, do osiągnięcia odpowiedniej konsystencji)
trochę brokatu (zgadnijcie, czyj pomysł?)

Zrobiłyśmy połowę porcji (a i tak zostało).

 
Gdy masa była gotowa, zaczęłyśmy lepić. Za podkładki służyły nam tekturki, owinięte folią spożywczą.
Mila zażyczyła sobie ulepienie baletnic :-)
Umieściłyśmy więc magnesy w plecach tancerek.

 
Mila świetnie radziła sobie ze swoją figurką. Klej do tapet i olej sprawiają, że masa staje się bardziej plastyczna.

 


Ulepiłyśmy:

dwie baletnice....

 
 
Kwiatka i ślimaka...
  
 
Motylka i ślimaka II...

 
Nie lubię suszyć w piekarniku (czasem pojawiają się spękania), ułożyłyśmy więc figurki na grzejniku.

 
Musiałyśmy dać im kilka dni, żeby były nie tylko suche, ale również lekkie. Zaczęłam bowiem mieć wątpliwości, czy figurki nie są za duże w stosunku do magnesów. I czy będą się trzymały.

Kolejnym etapem było wygładzenie spodów, żeby były całkiem płaskie. Przydał się papier ścierny.
Przy tej operacji niektóre czułki i nóżki zostały odłączone od tułowia.... Ale na szczęście "Kropelka" w żelu była w domu :-)

 
No i pozostało malowanie. 

 
Figurki wyszły tak:

 

Szybko wyschły (farby akrylowe tak mają), ruszyłyśmy więc z nimi do lodówki.
I tu niespodzianka.
Ślimaczek się trzymał. A reszta nie chciała. Na początku myślałam, że jednak za ciężkie. Ale coś mi nie pasowało. Jakieś przyciąganie powinno być jednak wyczuwalne. A tu zero....
I cóż się okazało? 
Ano to, że nie zwróciłam uwagi, którą stroną przyklejam magnez.  I rzecz jasna - zgodnie z prawami Murphy'ego - prawie wszystkie włożone były źle. Żal mi było naszej pracy (chociaż Emilka nie była zawiedziona - stwierdziła, że weźmie sobie te figurki do zabawy) i zaczęłam kombinować. Z trzech figurek udało się wydłubać magnesy. Przykleiłam je klejem już w prawidłowy sposób.

Dzisiaj nastąpiła inauguracja:





 
 
 










Nie wszystkie się trzymały - niektóre jednak są za ciężkie. Ale przynajmniej czuło się przyciąganie. Mila zaanektowała je do swoich zabaw.

Nasze magnesy dumnie trzymają kartkę z listą "obowiązków Emilki" :-)





wtorek, 10 marca 2015

Balet

"Mamo, ja chcę chodzić na balet".

Na początku myślałam, że to dlatego, że Amelka chodzi. Co prawda zamiłowanie do tańca przejawia znaczne i już zaczęłam się powoli rozglądać za jakimś miejscem, gdzie mogłaby sobie potańczyć pod jakimś kierunkiem. Ale nie myślałam o balecie. Taniec Emilki w domu to szaleństwo, żywioł (bez względu na rodzaj towarzyszącej muzyki, niestety...), więc balet wydawał mi się dla niej zbyt spokojny, zbyt statyczny.

 

 





 



 
 
 
 
 
 
Stylizacje własne tancerki
 
Postanowiłam chwilę zaczekać. Pomyślałam, że jeśli chodzi tylko o koleżankę, to szybko przejdzie. Ale Mila przypominała co jakiś czas. Postanowiłam więc upewnić się: "A może chciałabyś chodzić na taniec nowoczesny, razem z Igą?" Iga to jej najlepsza koleżanka z przedszkola. Mila jednak po chwili namysłu odpowiedziała zdecydowanie: "Nie. Ja chcę na balet."
Nie było więc już wątpliwości.
Zresztą - w końcu przyszło na mnie opamiętanie. Dlaczego to ja niby mam lepiej wiedzieć, jaki taniec będzie dla niej lepszy? Przecież to ona wie najlepiej.
Zajęcia z baletu dla dzieci w jej wieku prowadzi nasz MOK. Poszłyśmy więc zobaczyć, jak to wygląda. Instruktorka pozwoliła Mili uczestniczyć w całych zajęciach. Rodzicom nie wolno przebywać na sali w trakcie zajęć, więc musiałam cierpliwie poczekać godzinkę.
Mila wyskoczyła z sali rozpromieniona: "Mamo, było świetnie!".
Cóż więc pozostało - wypełniłam kartę uczestnictwa, kupiłyśmy baletki i pozostały osprzęt. Wszystko doskonale mieści się do woreczka, o którym było Tutaj.
 
Więc teraz co czwartek pakuję do torebki książkę, żeby zająć się czymś w trakcie, gdy moja córka ćwiczy pozycję pierwszą i arabeskę :-)
 

 
 
 
Zdjęcia pozostawiają wiele do życzenia, ale trzeci raz to już mnie chyba nie wpuszczą na salę z aparatem...

Przyznam, że miałam też trochę wątpliwości, czy ćwiczenia baletowe są zdrowe dla dziecka, dla jego kręgosłupa na przykład. Ale poszukałam trochę w necie i znalazłam w zasadzie same superlatywy: że postawa, że poczucie rytmu, że lekkość i płynność ruchów, że.... Chyba że myślimy o szkole baletowej - tutaj sprawa wygląda trochę inaczej. Ale my nie myślimy. Na razie Mila bawi się baletem raz na tydzień. Można dwa razy w tygodniu, ale my zaczynamy od jednego razu.

Tym samym kolejny dzień tygodnia utracił swoją prawowitą nazwę. Mamy więc: poniedziałek, wtorek, środa, balet, zabawkowy (można przynieść zabawkę do przedszkola), pieniążkowy (wypłata kieszonkowej złotówki), słodyczowy (wiadomo co).

:-))))


  
 
 
 
 
 


sobota, 7 marca 2015

Dodawanie

Emilka zdecydowanie ma fazę wrażliwą na liczenie.
Pyta, ile jest tyle dodać tyle, sama próbuje dodawać, liczy dwójkami, dziesiątkami i setkami. Czasem idzie nawet w tysiące.

Trenujemy więc. Tym razem dodawanie.

Zrobiłam bardzo proste liczydło:
drewniana podstawka pod kadzidełko
pudełko z koralikami
karteczka złożona w harmonijkę z zapisanymi działaniami (to po to, aby powoli się z nimi oswajała)

 
Na pokrywkę pudełka wyjęłam kilkanaście takich samych koralików.

Pokazywałam Mili zapisane działania (5 + 2) a jej zadaniem było ułożenie ich na podstawce i tym samym odgadnięcie wyniku.

 
Niby proste, ale robiła to w pełnym skupieniu. Gdy już znała wynik, zapisywała go na kartce (jej pomysł).

 
Ponieważ dodawanie szło jej bardzo dobrze, przeszłyśmy do odejmowania.

 
A potem wróciłyśmy do dodawania, ale o zwiększonym poziomie trudności.


Oczywiście nie obyło się również bez zadań dla mnie - ja również otrzymywałam działania, które musiałam policzyć na koralikach :-)

Liczenie na konkretach bardzo się spodobało.

Szukamy dalszych sposobów na doskonalenie liczenia :-)





wtorek, 3 marca 2015

Rozterki

Dzisiaj nie będzie żadnego nowego pomysłu. Dzisiaj będą moje rozterki, wyrzuty sumienia, wnioski, konkluzje itp.

Jako, że założyłam sobie w końcu konto na Facebooku (w menu z prawej strony ikonka z przekierowaniem, jakby ktoś chciał), moja aktywność w sieci znaczenie wzrosła. Facebook okazał się dokładnie tym, czym się spodziewałam - pierwszorzędnym pożeraczem czasu. Dlatego też tak długo się przed nim broniłam, ale w końcu poległam :-)
Chociaż nie mogę powiedzieć, że tracę tam czas. Dołączyłam do kilku grup, zgodnych z moimi zainteresowaniami, wymieniam doświadczenia, zbieram inspiracje, dorzucam coś od siebie...  To dla mnie bardzo cenne.
Ale w związku z tym trafiłam na mnóstwo nowych blogów, na których mamy robią wspaniałe rzeczy ze swoimi dziećmi.
I - jak to już kiedyś bywało - dopadły mnie wyrzuty sumienia.

Że ja tak mało.
Że żadnej geografii.
Że żadnej historii.
Że mało o zwierzątkach.
Że nic o roślinkach.
Że mało eksperymentów.
Że mało tego i tamtego.
Że mogłabym więcej.....

Ale w międzyczasie też czytam sobie (już nie internet). Na przykład taką książkę państwa Minge "Jak kreatywnie wspierać rozwój dziecka?" (polecam!). I tam czytam: Rodzicu - Ty nie musisz. Ty możesz, jeśli chcesz. I ile chcesz. I tylko wtedy, jeśli chcesz. Oczywiście nie jest to cytat, ale sens właśnie ten.

I zaczynam myśleć inaczej. Że chcę. I że dopóki chcę, dopóty jest dobrze. Bo jak będę musiała, to będzie gorzej.

Bo przecież ja nie prowadzę formalnej edukacji domowej. Emilka uczęszcza do przedszkola, montessoriańskiego przedszkola. Szkołę również takową dla niej planujemy. Więc mogę zostawić w spokoju przyrodę, geografię i eksperymenty. Bo nie muszę realizować żadnego programu. Mogę pomagać jej w tym, czego ona teraz poszukuje: czytanie, liczenie... Do tego nasze ulubione stymulowanie zmysłów i pobudzanie wyobraźni...

Jak dobrze mi z tą świadomością, że NIE MUSZĘ.

:-)