wtorek, 29 stycznia 2013

Domowe kredki

Dzisiaj upiekłyśmy kredki :-)

Miałyśmy trochę połamanych kredek świecowych.




Obrałyśmy je z papierków. 




Następnie pokroiłyśmy (ja) na małe kawałeczki i powkładałyśmy (Mila) do silikonowych foremek (znowu się przydały).





Włożyłyśmy do piekarnika nastawionego na 100 *C na 10 minut. W trakcie pieczenia okazało się, że wszystkie kredki powinny być tego samego rodzaju, bo niektóre roztapiają się wolniej, a niektóre szybciej. Jeśli ktoś chciałby upiec: nie wolno dopuścić do bąbelków - kredki mają się tylko roztopić. Bąbelki potem zastygają i kredki się kruszą. Nam niektóre zabulgotały, więc wiem :-( 

Po wyjęciu z piekarnika foremki powędrowały na balkon w celu wystygnięcia. Kolejny kwadrans upłynął pod znakiem pytań: "Mamusiu, kiedy kredki ostygną? Mamusiu, czy kredki już ostygły? Mamusiu, przynieś kredki. Mamusiu, kredki na pewno już ostygły. Mamusiu, czy kredki już ostygły?"




Kiedy uznałam, że kredki już ostygły, wyjęłyśmy je z foremek. Nie wszystkie nóżki ocalały, a niektóre główki zostały oddzielone od tułowia. Ale ogólnie rzecz biorąc, kredki wyszły całkiem ciekawie.




Rysowanie nimi nie jest jednak najwygodniejsze. 



Za to świetnie nadają się do frotażu. Małe elementy trudno było Mili utrzymać pod papierem, ale z większymi formami radziła sobie świetnie. Aczkolwiek nie stało się to jej ulubioną techniką plastyczną :-)





Ale znalazła inne zastosowania kredek, którymi zajęła się z zapałem. Na przykład - co zrobi kredka, jak będę w niej dłubać wykałaczką....



Reasumując: w pieczeniu kredek chodzi nie o to, żeby złapać, ale żeby gonić króliczka.

Następnym razem spróbujemy upiec olejne pastele, tylko musimy nazbierać ogarki.

 

niedziela, 27 stycznia 2013

Zimowy spacerek

Wyszłyśmy dziś tylko na chwilę - mróz był duży, ale za to pełno śniegu i słoneczko przyświecało.
Pół godzinki minęło szybko, ale bardzo fajnie.

Były babki ze śniegu:






I aniołki na śniegu:

Aniołek Mamusia

Aniołek Córeczka

Były wywrotki w śnieg:


I chodzenie po śladach:


A potem zawinęłyśmy do domku na ciepłe mleczko :-)


Książka a bunty



Jakiś czas temu Mili zaczęły rosnąć różki.
Bunt dwulatka nie wystąpił, za to trzylatka – owszem.
Wiem, że jest to normalna faza rozwoju, niemniej jednak postanowiłam jakoś ją złagodzić.
Jako że bardzo głęboko wierzę w moc słowa pisanego (drukowanego), poszukałam odpowiedniej książeczki. Ponieważ w trakcie odpieluchowywania bardzo sprawdziła się Alona Frankel i jej „Nocnik nad nocnikami”, tym razem została zakupiona „O Anielce, w którą wstąpił diabeł” tej samej autorki. 



Mila polubiła książeczkę, czytaliśmy ją nader często.
Rzecz jest o dziewczynce, która jest bardzo niegrzeczna: 

wylała kakao na nowy szlafrok mamy



uszczypnęła w pupę swojego młodszego brata 


a kota Teofila pociągnęła za ogon

 
Książeczka odniosła wymierny skutek:
Emilka zaczęła naszego kota nazywać Teofil.

I podnosić do góry za ogon.


Siła drukowanego słowa wielka jest...


piątek, 25 stycznia 2013

Tak po prostu...

Czasami mamy dziwne zahamowania.

Taki przykład:
Byliśmy u znajomych. Zostaliśmy na noc. I na połowę dnia kolejnego. 
To - jak wiadomo - implikuje pewne "urodzinnienie" stosunków.

"Masz - obierz jajko" - powiedziała Ania do Emilki, wręczając jej miseczkę i jajko, ugotowane na twardo. I tyle.
Na szczęście się nie odezwałam. 
Na szczęście dla mojego dziecka. Ona po prostu wzięła miseczkę i jajko i zaczęła je obierać.



I obrała. Tak po prostu.

Jak sobie pomyślę, jak ja bym się do tego zabrała, to aż mnie ...

Po pierwsze: uznałabym, że jeszcze nie umie, popsuje i tyle.
Po drugie: jakbym już jakimś cudem uznała, że można spróbować, to samą czynność poprzedziłoby teoretyczne tłumaczenie, co należy zrobić i jak nie należy robić, żeby dobrze zrobić to, co się robi.
Po trzecie: Obranie jajka zaczęłoby się od - co najmniej! - trzymania za rączki, żeby aby na pewno dobrze obrały.

O zgrozo..! Nie dorosłam jeszcze do metody Montessori....


Zabawy z lodem

Dzisiaj zrobiłyśmy sobie bardzo fajną zabawę.
Preludium nastąpiło wczoraj. Jako że meteorolodzy zapowiadali siarczysty mróz na noc, postanowiłam to wykorzystać. Do miseczki nalałam wody, a następnie wrzuciłyśmy do niej kilka drobiazgów.



Miseczkę wystawiłyśmy na balkon na całą noc. Meteorolodzy się pomylili (to Ci niespodzianka...) i mróz nie był tak duży, dlatego miseczka spędziła jeszcze jakiś czas w zamrażarce. Ale za to potem....

...kot nie mógł się nadziwić.





Było polewanie wodą: 



Smarowanie pędzelkiem:





Sprawdzałyśmy też, jak na lód działa sól i słona woda:
 

Przy okazji było próbowanie, jak sól smakuje:


i mycie buzi zaraz po spróbowaniu...


Różne narzędzia zostały użyte:


Ale cel osiągnięty - wszystkie przedmioty wydobyte! 

Zabawa świetna!


Korzystajmy, póki mroźno :-)

  

środa, 23 stycznia 2013

Zabawy sensoryczne

Czyli wspomagające integrację sensoryczną.

Lubimy bawić się w zgadywanie. Pierwszy raz bawiłyśmy się kilka miesięcy temu. Zebrałam w domu kilka przedmiotów, które Emilka zna i włożyłam do pudełka. Potem zawiązałam jej opaskę na oczach i podawałam po jednym do rączek. Mila zgadywała, co trzyma. Była po prostu bezędna.


 I baaaardzo dumna z siebie, gdy po zdjęciu opaski okazywało się, że miała rację :-)

 
Od tamtego czasu bawimy się w to regularnie, tylko z wariacjami na temat. Na przykład dwa pudełka z takimi samymi przedmiotami. I jedną rączką znajdujemy przedmiot w jednym pudełku, a drugą - taki sam w drugim pudełku. Oczywiście z zawiązanymi oczami, żeby nie było wątpliwości. 
Albo odwrócenie zabawy. Mówię: "Mila, znajdź w pudełku pieska". I Mila musi wymacać pieska, wśród innych drobiazgów.
Fajna zabawa, polecam. Daje dużo satysfakcji dziecku.
No i sprawdza, czy ta współpraca pomiędzy półkulami działa ok.

Znowu mąka

Wielce rozczarowana farbami, o których pisałam TUTAJ postanowiłam wymyślić coś na otarcie łez (moich, bo Mila bawiła się farbami doskonale).
Słyszałam już kiedyś, że zwykła mąka pszenna zmieszana z olejem daje fajny efekt.
I tak jest istotnie.
Nawet kot był zaciekawiony.



Powstała masa (?) jest bardzo delikatna w dotyku. Mięciutka i przyjemna. W związku z jej subtelnością przerzuciłyśmy się z podłogi na stolik i naszą ulubioną, wielofunkcyjną tacę.



W ruch poszły foremki, wałki, sitka i inne akcesoria - standardowy koszyk do tego rodzaju zabaw.



Emilka robiła pierożki dla Teofila. Czyli dla kota, który co prawda jest dziewczynką i nazywa się Igła (z racji swoich zębów, po których ślady nosimy wszyscy). Kot jednak pogardził, mimo wielokrotnego wołania "kici kici" a nawet biegania za nim z domniemanym pierożkiem w ręku. Co dość szybko zostało ukrócone przez mamę, która miała już dosyć latania za córką ze zmiotką....
Sprząta się nieźle, aczkolwiek akcesoria wymagają mycia z detergentem, a nie opłukania jak po masie solnej czy papierowej.

Farby do malowania palcami

(albo jak twierdzi Mila "farby do smarowania rączek")


Farbki nie wyszły najlepiej. A może się czepiam...? 

Zrobiłam je już drugi raz, teraz były trochę lepsze niż poprzednie, ale to też nie to. Może jest jakiś przepis, inny od mojego?

Ja robiłam tak:
  • 1/4 szklanki płatków mydlanych
  • 3/4 szklanki mąki ziemniaczanej
  • 5 szklanek wody
  • łyżeczka gliceryny
Mydło i mąkę zmieszałam z wodą i gliceryną w dużym garnku. Zagotowałam, cały czas mieszając.


Gdy mieszanka zgęstniała, odstawiłam ją na balkon do wystygnięcia. Jeszcze ciepłą rozlałam do pojemników, dodając farbki.


Wyszło pięć farbek w ładnych kolorach. Odstawiłam do lodówki.


Zajrzałam do nich za jakiś czas i stwierdziłam, że zrobiły się bardzo płynne, więc dodałam żelatyny (2 łyżeczki w szklance gorącej wody). Efekt był dobry - konsystencja ok. 

Dzisiaj Emilka dostała je do malowania. I tu się rozczarowałam. Emilka nie - do smarowania rączek były ok. 


Problem w tym, że farbki pozostawiają bardzo blade ślady w miejscu, gdzie się naciapało jej całkiem sporo. I nie mogę zgłębić, w czym jest problem. Dla porównania, zdjęcie z malowania farbkami kupnymi:


Różnica w intensywności kolorów istotna, prawda? A ilość nałożonych na papier farb porównywalna.

Emilce jednakże to nie przeszkadzało, zmieszała wszystkie farby w jednym pudełku, eksperymentując z mieszaniem kolorów. Oczywiście wyszła jej bura breja, co całkowicie ją usatysfakcjonowało.


Ale ja czuję niedosyt. Jeśli ktoś ma sprawdzony przepis na takie farby, będę wdzięczna za podzielenie się.


wtorek, 22 stycznia 2013

Ciecz nienewtonowska

Ciecz nienewtonowska (czyt. nieniutonowska), nazywana czasami również płynem nienewtonowskim, to niesamowita substancja, która w zależności od siły z jaką na nią działamy zachowuje się albo jak ciecz, albo ciało stałe. 
Brzmi bardzo poważnie, a mowa tu o najprostszym glucie świata - mąka ziemniaczana z wodą. 
Jeśli ktoś się jeszcze w tym nie babrał - entuzjastycznie polecam! Dla dorosłego to zabawa na parę minut, dla dziecka - na godzinę

Dzisiaj postanowiłam przygotować farbki do malowania palcami domowym sposobem. Efekty pokażę jutro, bo farbki właśnie tężeją w lodówce. Ale jutro - jak w banku - mam gwarantowane od rana: "Chcę farbki do smarowania rączek, chcę farbki do smarowania rączek, chcę farbki do...", bo obiecane ma, że jutro... Ciekawe, czy damy radę zjeść śniadanie...
Przepis na farbki zawiera mąkę ziemniaczaną. Jak tylko Mila zobaczyła, że wyjmuję mąkę, od razu przywlokła do kuchennego blatu swoje krzesełko i stanęła na nim z miną wyczekującą. No i się nie zawiodła. Wymieszanie składników na farbki trwało krótko, późniejsze mieszanie w garze, aż się zagotuje, szybko ją znudziło, więc zajęła się mąką ziemniaczaną. Najpierw zbadała ją na sucho, potem dostała do tego wodę. No i dziecko przepadło na czas długi. 





Ale i tak jej było mało, więc wieczorem nastąpił kolejny etap, już z większą ilością.
Najpierw była klasyczna biała, potem zapragnęłyśmy coś urozmaicić i dodałyśmy niebieskiej farby. Fajne było formowanie kulek, które natychmiast po zaprzestaniu ugniatania rozlewały się.



Potem dodałyśmy farbki czarnej, ulubionej, ukochanej, ubóstwianej przez moją córkę. Była przeszczęśliwa.


Mogła ciapać się ile chcieć w "bzydkiej" (co z lubością powtarzała) brei.


Glut nienewtonowski ma jeszcze jedną zaletę - świetnie się sprząta. Nie maże się, ładnie się zmywa z wszelkich powierzchni, ale pod jednym warunkiem - że nie doda się farby... szczególnie czarnej... Mila to pikuś, ale ja nie najlepiej prezentowałam się następnego dnia w pracy z czarnymi obwódkami wokół paznokci....

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Laurki na Dzień Babci i Dziadka

A dzisiaj zrobiłyśmy laurki :-)
Pomysł znalazłam dzisiaj na blogu jednej z mam, ale było to przed południem na innym komputerze i teraz zupełnie nie mogę tego znaleźć, a chciałam podać źródło. Może jeszcze znajdę - wtedy dodam.

A oto efekty naszej pracy:


Sama jestem pod wrażeniem - moja pomoc polegała na trzymaniu paluszka przy pierwszych kwiatkach i na napisaniu ołówkiem napisów, które Mila potem pomalowała. Łodygi, trawka - całkowicie samodzielnie.

Kilka słów o farbkach - zdecydowanie najbardziej lubimy temperowe. To znaczy - ja lubię, bo Mili to chyba wszystko jedno, czym maluje, oby dało radę rozsmarować na papierze : -)  Akrylowe są zbyt gęste i gorzej się zmywają, a to dość istotne na naszym poziomie malowania. Tempery są na tyle gęste, że ładnie kryją a na tyle rzadkie, że nie trzeba ich rozcieńczać. Poza tym - bardzo wydajne. Wylewa się troszkę z buteleczki na paletkę (u nas lodówkowa foremka na sześć jajek) i można malować naprawdę długo. Właśnie zamówiłam na allegro półlitrowe butelki kilku kolorów. 

Liczenie


Cyferkami Mila fascynuje się od dawna (literkami też, ale dzisiaj nie o tym). Zawsze były dla niej interesujące, szczególnie te pojawiające się na rożnego rodzaju wyświetlaczach, których – jak wiadomo – nie brakuje wokół. W domu obiektem szczególnego zainteresowania jest zmywarka. Była od zawsze, bo panel jest niezabudowany i widać wyświetlacz.
Ale jak jest zabudowany, to też nie przeszkadza, w końcu nadchodzi ta chwila, że staje się widoczny :-)

zmywarka "w gościach"

a żeby było lepiej widać, można się położyć


 Dzięki zmywarce Mila zna też wsteczne odliczanie :-)

Kolejność cyferek poznawałyśmy też dzięki bardzo fajnej zabawce, którą polecam. Nie żadna interaktywna, mówiąca i świecąca gierka, ale wąż z drewnianych puzzli. Z jednej strony ma cyferki, z drugiej literki i układa się alfabet. Można kupić też inne zwierzątka, ale wąż jest najbardziej przyjazny. Inne są trudniejsze i pewnie do nich dojdziemy.



Ostatnio wpadły mi w oko spinacze do bielizny z cyferkami. Taki właśnie pomysł mieli Chińczycy (bo to oczywiście w sklepie z rodzaju „wszystko po 2,99”). Od razu kupiłam, bo spinacze do bielizny są lubiane same w sobie, a z cyferkami są jeszcze bardziej interesujące. I już sobie przypinałyśmy. Jak przyjdzie lato i będziemy wieszać pranie na balkonie to sobie pokombinujemy z dodawaniem rozwieszanych skarpetek :-) Cyferkowe spinacze mogą okazać się bardzo pomocne.


 
Jeszcze o tych sklepach – uwielbiam je. Jest tam oczywiście mnóstwo tandety, ale czasami naprawdę fajne drobiazgi można tam trafić  – na przykład komplet dwóch par nożyczek wycinających wzorki. Zaufałam Pani Sprzedającej, że naprawdę tną, kupiłam i faktycznie – ząbki wychodzą jak należy.

Kupiłam tam też „patyczki do liczenia”, czyli kolorowe plastikowe patyczki, których możliwości wykorzystania są rozmaite. Można sobie liczyć, segregować kolorami, układać figury geometryczne, literki itp. Ostatnio Mila się nimi bawiła i zrobiłyśmy wielkie odkrycie: jak przysunie się jeden patyczek do dwóch, które już leżą, to razem są trzy! Mina mojej dzieciny – gdy skonstatowała ten fakt – bezcenna… Początkowe niedowierzanie przemieniło się w wielką radość :-)




Zainspirowana mamą Emmy link przygotowałam karty z gąsienicą. Sporo wysiłku kosztowała mnie głowa, bo kreska ani rusz nie chciała się uśmiechnąć tak, żeby gąsienica wyglądała poczciwie, ale w końcu się udało (pomógł Ignaś). Jednak ta zabawa początkowo Emilce do gustu nie przypadła. Liczenie kółek owszem, ale żeby jakoś po nich skakać, czy układać je – niekoniecznie. Gąsienica trafiła do szuflady z nadzieją, że może jeszcze przyjdzie na nią czas.
I przyszedł. Pewnego dnia Mila zażyczyła sobie policzyć dżdżownicę :-)
Więc liczyłyśmy: 


Układałyśmy w kolejności:

 
I oczywiście skakałyśmy - także wstecz, jako że liczenie w zakresie 1-10 to dla Emilki bułka z masłem.