wtorek, 27 maja 2014

Pomoc

Dostaję różne maile - z propozycjami przetestowania produktów, z prośbami o napisaniu o czymś ważnym (mniej lub bardziej).

Na niektóre propozycje przystaję, na niektóre odpowiadam grzecznie "Nie, dziękuję", a niektóre pozostawiam całkiem bez odpowiedzi.

Dzisiaj odebrałam maila, który poruszył mnie do głębi.

Historia Magdy, która walczy z rakiem mózgu, która ma 5-letniego synka, która chce żyć, dla niego, dla siebie, dla innych....

Sama jestem w grupie podwyższonego ryzyka i w miarę upływu lat coraz częściej myślę o tym, co by było gdyby.... i  w tym miejscu usilnie staram się odgonić natrętne myśli.... Bo myśl o mojej córeczce, której zabraknie mamy jest już ponad moje siły...

Ja dziś wpłaciłam - niewiele.

Ale tu chodzi o to, żeby każdy coś. Niewiele. A z tego zbierze się wiele.

My, MAMY, możemy dużo. Pokażmy to.

http://www.musisieudac.pl/wplaty/


sobota, 24 maja 2014

Logopedycznie

Ja to nie daję córce spokoju.

Tym razem czepiłam się wymowy.

Mila ładnie mówi 'sz', 'cz', 'ż' i tym podobne, ale cały czas w miejsce "r" pojawia się "j". Jest to oczywiście w normie rozwojowej, aczkolwiek powinno się tam pojawiać już "l".
Na spotkania u logopedy jeszcze się to nie kwalifikuje ale ja sobie pomyślałam, że może spróbuję trochę pomóc?
Oczywiście logopedka ze mnie żadna, ale mam dużo znajomych (to duży plus mojej pracy zawodowej - wielu specjalistów w zasięgu do konsultowania się).

Poprosiłam więc o ćwiczenia, ale takie, przy których może być zabawnie. 
No i dostałam - wiszą na lodówce :-)


Jako czas na ćwiczenia wybrałam nasz codzienny rytuał (jeden z wielu) - przytulanie się w ręczniku, tuż po wyjściu z kąpieli.

Oczywiście Mila nic nie wie o tym , że coś ćwiczymy i że to ma służyć czemuś więcej niż zabawie.

Śpiewamy sobie:
najpierw ja: "la la la" bardzo nisko, a Mila powtarza. Potem znowu ja "li li li" wysoko, a Mila powtarza. Najśmieszniej jest przy "lu lu lu", które śpiewam bardzo szybko, naśladując indyka. Mila próbuje powtórzyć i jest kupa śmiechu :-)

Podobnie jest z "nelepetede" - ja mówię, mieszając sylaby, Mila powtarza.

No i największy hit - jeżdżenie traktorem :-)
Czyli powtarzanie zbitki "tdn", raz wolniej, raz szybciej.
To Mila decyduje, czy jedziemy po równym, czy pod górę (wtedy powoli), a za chwilę z górki, szybciutko, coraz szybciej. Czasami jest światło czerwone i trzeba się zatrzymać, potem ruszać i znowu się rozpędzać. Czasami jeździmy po wertepach i to czasami kończy się ugryzieniem w język :-)

Nie wiem, czy to wszystko w jakikolwiek sposób przyśpieszy pojawienie się "l" (a potem "r").
Ale jedno wiem - na pewno nie zaszkodzi, a zabawa przy tym jest przednia. Nawet nie spodziewałam się, że będzie aż tak przednia.


poniedziałek, 19 maja 2014

Rytmy

Ponieważ podejrzewam Milę o zdolności matematyczne (trochę było tym Tutaj), postanowiłam podziałać trochę w tym obszarze.

Jako mentorkę wybrałam prof. Edytę Gruszczyk-Kolczyńską, a na początek "Dziecięcą matematykę".

I już na początku spodobały mi się rytmy.

Bo żeby było jasne - nie wprowadzam jakiegoś programu nauczania matematyki w swoim domu. Chcę jej tylko trochę wprowadzić do codziennych zabaw. Na regularną "naukę" nie mam ani czasu ani wystarczających umiejętności. 

Świat wypełniony jest rytmami, czyli powtarzającymi się cyklicznie zjawiskami czy dźwiękami (dzień i noc, pory roku, bicie serca, muzyka).
Matematyka również wypełniona jest rytmami. Rozwinięcie u dziecka zdolności dostrzegania regularności rytmicznych ułatwi mu w przyszłości naukę matematyki (tak u pani prof. wyczytałam, a ona mądra jest).

No to dawaj te rytmy. Okazało się, że możliwości jest wiele i nie jest to tylko kartka i długopis z zaczętym szlaczkiem :-)

Układanie przy zabawie - można zacząć na zasadzie "raz ty, raz ja".

Proste:


I o zwiększonym stopniu trudności:


Przy budowaniu z klocków lego też można.

chociaż tu Mila szybko powróciła do konstruowania swoich samochodów: "to ty sobie mamusiu tutaj dalej układaj, a ja...."


I przy wieszaniu prania:

ale mamy zmechacone skarpetki.....

 I przy nakrywaniu do stołu:
 

I przy tylu jeszcze rzeczach, że nie da się sfotoczyć :-)


Uwaga: układanie rytmów szybko uzależnia......



piątek, 16 maja 2014

Woda

Przedszkole Mili wzięło udział w akcji "Mamo, Tato - pij wodę!".
Tak szczerze mówiąc, to w szczegóły się nie wczytywałam, wystarczyło mi, że akcja promuje picie wody, że jest konkurs i że przedszkole dostanie od sponsora nagrodę (no bo przecież wygrają, nie??)
W ramach akcji dzieci robiły różne rzeczy w przedszkolu, ale w celu aktywizacji rodziców dostawały też zadania do domu. Takie, które miały wykonać z rodzicem.
Ile w domu robię z Milą - każdy, kto czyta, widzi. Ale wiecie, że jakoś dziwnie złościło mnie, że coś MUSZĘ, i to jeszcze na termin??? Ciekawe zjawisko... :-)

Akurat Mili do picia wody namawiać nie trzeba, bo - poza kubkiem porannego kakao - jest to jedyny napój, który przyjmuje, ale za to w sporych ilościach.
Więc była to raczej okazja do wspólnych prac plastycznych i technicznych.

A co w ramach akcji robiłyśmy?

Przede wszystkim dużo rysunków.
Rzeczy lub sytuacji, które kojarzą się z wodą.
Mila rysowała, ja opisywałam. 
A potem przedszkole stworzyło z tego piękny album.




Było również wyszukiwanie w gazetach (lub czasopismach), wycinanie i wyklejanie scenek około tematycznych.


Przy każdej pracy starałam się, aby samodzielnego działania Emilki było jak najwięcej.

Co udało się przy albumie i podkładkach pod kubki (z wodą, rzecz jasna).















Gdyby ktoś miał wątpliwości - te plusy na pierwszej podkładce bardzo zachęcają do picia wody... ;-)


Zrobiłyśmy też morze w butelce, takie jak Tutaj.

Ale najwięcej przyjemności miałyśmy z Wodnego Ludzika.

Najpierw robiłyśmy według instrukcji.
Czyli: podkolanówka, sznurek, nasionka trawy, trociny.


 Rozcięłyśmy podkolanówkę, na środek nasypałyśmy nasionka, na to trociny, związałam sznurkiem.


Wyszło takie niewiadomoco.


Więc zaczęłyśmy jeszcze raz - tym razem nie rozcięłyśmy podkolanówki, tylko do niej nasypałyśmy - najpierw ziarenka (Mili się sypnęło całkiem sporo), potem trociny.


 Wyszło o takie coś, o:


Ale doszyłam (tutaj już nie dało rady - musiałam sama) oczka, dołożyłam niebieską kokardkę (żeby był taki bardziej wodny),  i włożyłyśmy go do miseczki z wodą. Trociny grały swoją rolę - ludzik był cały czas przesiąknięty wodą, więc nasionka miały sprzyjające warunki.


Mila dzielnie podlewała i po kilku dniach zaczęły kiełkować!



W takim stanie zaniosłyśmy go do przedszkola, bo zbliżała się zapowiadana wystawa. Pobył tam sobie kilka dni, aż dzisiaj..... pojawił się oczom publiczności!

Był po prostu piękny!


Miał najbujniejszą czuprynę ze wszystkich swoich braci, a było ich tam ze dwudziestu!

Emilka po prostu skakała z radości :-)

Bardzo też dumna była ze swojego albumu, który też został wywieszony na wystawie.

Do niektórych elementów tej akcji podchodziłam momentami niezbyt chętnie, ale widzę, że Mili sprawiła dużo radości - szczególnie, gdy mogła już zobaczyć efekt końcowy. Dzisiaj przy wyjściu z przedszkola, gdy oglądałyśmy ludziki, przytulała swoje morze :-)   (które też było na wystawie)


 

poniedziałek, 12 maja 2014

Lekcja przyrody

Mamy w domu mapę świata, taką specjalną dla dzieci.
Nie mam pojęcia, skąd się wzięła.
Pewnie była dodatkiem do czegoś i znalazła się u nas przypadkiem.
Albo dostaliśmy od kogoś, kto już wyrósł.

Na kontynentach narysowane są zwierzęta, które żyją w danym środowisku oraz charakterystyczna dla danego miejsca roślinność. 





W celu edukacyjnej zabawy kupiłyśmy niedawno komplet egzotycznych zwierząt. Wyciągnęłam je, a Mila zaczęła bawić się w "kto gdzie mieszka".

Tygrys musiał odłączyć się od towarzystwa i wywędrować do Azji.

Czy wiecie, kiedy ja dowiedziałam się, że tygrysy nie żyją w Afryce? Gdy byłam już dorosła! No cóż - nie miałam takiej fajnej mapy :-(


Mila ma, więc wszystkich poustawiała tam, gdzie trzeba.


W zabawie właściwej udział wziął jeszcze zielony słoń i miś panda, a także cały komplet zwierzaków hodowlanych, które w roli głównej występowały Tutaj (w tym poście już bez foto, tam się już napozowały).

Potem na mapę ruszyła cała zgraja kotów, Bobów, dinozaurów i innych stworzeń, których nie można było znaleźć na naszej mapie. 
Ale zabawa nimi też była fajna, chociaż pozbawiona już cech edukacyjnych :-)



Hmmmmm..... jakie teraz zwierzęta kupić?


czwartek, 8 maja 2014

Co by było, gdyby...

Co by było, gdyby aligatory umiały lepić pierogi?
Otworzyłyby pierogarnię!

To z książeczki.

A właściwie z książeczek, bo tomy są dwa, o takie:



 A co w środku?

Pytania zupełnie odjechane :-)


I takież same odpowiedzi.


Ilustracje stonowane, tekstu niewiele, pola do wyobraźni... całe mnóstwo.

I śmiechu przy tym cokolwiek i przemyśleń też.


 A przy tym zadania do wykonania, łatwiutkie...



No chyba, że trzeba odjąć i jeszcze cyferkę odpowiednią napisać.
Ale Mila dała radę, a ja mało nie pękłam z dumy, że ona takie piękne cyfry już umie pisać!  
Aż mi ręka z tej dumy drżała i zdjęcie nieostre wyszło.


No i co by było gdyby rekiny lubiły szpinak???
Poszłyby na obiad do aligatora!

:-)

Taką frajdę sprawiło nam Wydawnictwo MUZA.

 

niedziela, 4 maja 2014

Majówka

Długie weekendy to dla nas zawsze okazja do wyjazdu. Ruszenia się z domu, zobaczenia czegoś - choćby to były pola rzepaku, które zachwycają co roku.
Już rok temu zauważyłam, że nasze wyjazdy bardzo rozwijają Emilkę. I nie chodzi tu wcale o niesamowite miejsca czy fascynujące imprezy, które ogląda. Bo nie ogląda, nie takich atrakcji szukamy. Oderwanie od codzienności, które zna, nocowanie wśród natury, poznawanie nowych "zwyczajnych" miejsc... W tym roku wzbogaciliśmy nasz wyjazd o dwie atrakcje, typowo "dzieciowe" i każdy znalazł tam coś dla siebie.

Ale zanim...
Przed wyjazdem dostałyśmy w prezencie dwa woreczki Mon Petit Bleu - mały i duży. Zamykane na suwak, wyściełane w środku nieprzemakalną tkaniną.


Ja wybrałam dla siebie większy:

nota bene nie przydał się, zawartość jakoś nie miała wzięcia. Ale woreczek jest gruby i mięsisty, więc byłam spokojna, że nic się nie uszkodzi

 W mały początkowo chciałam zapakować Emilkowe utensylia....


Potem zmieniłam koncepcję a zawartość woreczka na przekąskę na drogę....



A potem rozmyśliłam się i dałam go Emilce, żeby sama zdecydowała, co do niego spakować. I ona spakowała.



I bardzo dobry to był wybór :-)
Małpki w podróży spełniły swoją rolę znakomicie.



I nie tylko w podróży - umiliły dłuuuuuuuuuugie oczekiwanie na ruskie pierogi w knajpie (jedynej w miasteczku i przez to chyba pilnie potrzebującej konkurencji).



Chodził sobie z Milą nawet na spacery i zbierał wyjazdowe trofea - okazał się bardzo pojemny (szyszki, kamyki, listki, patyki... ) 
Ma wszyty paseczek, zapinany na zatrzask, przez co można go zawiesić w różnych miejscach - Mila najchętniej wolała na swoim palcu :-)





A co tak w ogóle robiliśmy?
A na przykład byliśmy sobie w ZOO.

I oglądaliśmy motyle w lasach tropikalnych.



Odbyliśmy bliskie spotkania z wielbłądem


Bardzo bliskie:


Lwy nie chciały się tak spoufalić.
Może to i lepiej.


 ZOO zajęło nam cały dzień.
I, jak zwykle, odczuwam po nim dysonans: niby fajnie pooglądać, ale przecież powinny żyć tam gdzie się urodziły. Ale gdyby nie ZOO, to dziecko by nie zobaczyło... Ale przecież nie wszystko trzeba, jeśli odbywa się kosztem.... I tak dalej, i tak dalej, dylemat trwa....

Kolejny punkt programu nie zmuszał do takich rozmyślań - okazom było wszystko jedno gdzie się znajdują :-)




A teraz pytanie za 100 punktów - co wącha Mila?
Podpowiedź: wybrała najwłaściwszy zmysł do zidentyfikowania tej skamieliny ;-)
Może powinnam ogłosić na tę okoliczność jakieś Candy ;-)


W parku jurajskim nie brakowało również atrakcji tematycznych, nie tylko do oglądania.


Cóż za radość - przewieźć rodzinę Dinobusem :-)


A największa zaleta wyjazdu? 
Dużo ruchu, dużo słońca, dużo powietrza - takiego, którym oddycha się pełną piersią!


Odpoczęliśmy, i nawet załamanie pogody i spowodowane tym skrócenie wyjazdu nie popsuło nam humorów. Po całej zimie kiszenia się w domu to było naprawdę udane rozpoczęcie sezonu!


PS A woreczki można sobie pooglądać dokładniej Tutaj