Ja swoje już zjadłam, Mila jeszcze nie. We wspólnej misce zostały jeszcze cztery. Ja je widziałam, Mila nie (za krótka jest jeszcze). Mówię: "Zostały jeszcze cztery. Dla kogo?" "Dla mnie!" - pada zdecydowanie. Ale ja nie daję za wygraną: "Ja też się jeszcze nie najadłam. Podzielmy się po równo". "Dobrze - ona na to. - to dla każdego po dwa."
A mi szczęka w dół.
Nie - nie dlatego, że się podzieliła, to akurat u niej dość normalne. Ale że ona umie już dzielić? I to tak w myśli, nie patrząc, nie widząc? Że cztery na pół to dwa?
Mila spać, ja do laptopa. Wujek Google pokazał na przykład to:
Standardy osiągnięć dziecka 3-4 letniego w obszarze edukacji matematycznej
Dziecko:
- Posługuje sie słowami określającymi położenie
przedmiotów w przestrzeni: na, pod, obok, za;
- Nazywa kierunki: w przód, w tył, do góry, w
dół, w bok;
- Ocenia wielkość przedmiotów
używając określeń: duży, mały, mniejszy, większy;
- Ocenia ciężar przedmiotów
używając określeń: lekki, ciężki;
- Prawidłowo nazywa i pokazuje części swojego
ciała;
- Klasyfikuje przedmioty wg określonej cechy-
kształt, kolor, wielkość, przeznaczenie;
- Porównuje liczebność zbiorów- równo, mniej,
więcej;
- Manipuluje figurami geometrycznymi- nazywa,
rozpoznaje koło, kwadrat, trójkąt;
- Posługuje sie liczebnikami
głównymi i porządkowymi w dowolnym zakresie;
- Zna pojęcie: para.
Proszę Państwa - nie zawstydzajcie Mili. To już było ho ho ho...
Nie ma rady - chyba ona zdolna jest.
A tu prof. Gruszczyk-Kolczyńska czarne wizje rozciąga: "Zdolne dzieci najłatwiej znaleźć w grupie pięciolatków, zanim rozpoczną naukę w szkole. Z moich badań wynika, że tu co piąte dziecko jest wybitnie uzdolnione, w grupie sześciolatków - co czwarte. Tymczasem w grupie pierwszoklasistów, po pół roku nauki w szkole, wybitne uzdolnienia - na skutek różnych działań szkoły - wykazuje już tylko co ósmy uczeń".
Pięknie.
I jak uchronić dziecko? Mogę się dwoić i troić, wymyślać zabawy pielegnujące te uzdolnienia (a pedagogiem ani psychologiem nie jestem, wyszukanie, przygotowanie i przeprowadzenie takowych to dla mnie czasem dużo pracy), a ona i tak .....pójdzie do szkoły. Niby Montessori, ale jednak... szkoły. W naszej polskiej rzeczywistości.
Przyrodni brat Emilki (w tej chwili 13-letni) to klasyczny przykład zduszenia uzdolnień (nota bene matematycznych). W wieku 5 lat potrafił W PAMIĘCI dodawać trzycyfrowe liczby. A potem poszedł do szkoły. Po kilku tygodniach nauki tamże, na pytanie: "Ile jest 7 + 4?" chłopak rozczapierzał palce i liczył: "Jeden, dwa..... dziesięć, JEDENAŚCIE!" I to nie jest żadna ściema - to przykład z życia, ręczę, że prawdziwy.
Już wiem, co mi będzie spędzało sen z powiek przez kilka najbliższych lat.... Jak uratować dziecko??
Nie posyłać do szkoły ;-)
OdpowiedzUsuńObydwoje z mężem pracujemy i żadne z nas z pracy zawodowej zrezygnować nie może :-( Więc nasza edukacja domowa polegałaby na całodziennym oczekiwaniu na powrót rodziców i dwugodzinną edukację wieczorną. Jakoś nie mogę wyobrazić sobie, że to będzie z korzyścią dla Mili....
OdpowiedzUsuńJa nie namawiam, pokazuję tylko opcję ;-)
UsuńŻycie to sztuka wyboru :-)
Niezmiernie czasem trudnych. Dobrze, że są. Choć czasem wydaje się, że pewne rzeczy nie są możliwe. Może jeszcze dojrzeję (ja i sytuacja domowa) do "homeschoolingu", mam na to jeszcze trochę czasu :-)
UsuńMamoMili - mam te same obawy :-(
OdpowiedzUsuńKtóre są - niestety - uzasadnione....
UsuńObecnie dzieci które pójdą od września do szkoły będą miały prawie taki sam program co obecnie w zerówce/ w grupie 5 latków czyli drugi rok będą uczyć się tego samego i nie rozwijać. Czyli np moja Duśka będzie się kolejny raz "uczyć" tego co już doskonale zna :/
OdpowiedzUsuńJa mam te same obawy, chociaż po pierwsze - absolutnie nie twierdzę, że moje córki są wybitnie zdolne (ale uważam, że pewne rzeczy spokojnie można na etapie przedszkolaka wypracować i to powinno się dać utrzymać), po drugie jestem z branży, że tak napiszę :) i teraz co JA mam w planach - jako mama chciałabym, by moje dziewczyny miały możliwość wykonywania w klasie zadań dodatkowych, gdy już zrobią zadania planowane. Zwyczajnie powiem to wychowawczyni (i normalnie w świecie zakupię dodatkowe książki z zadaniami do zostawienia w klasie, bo jednak ta forma najprostsza będzie). Jako nauczyciel, ponieważ od września 6 latki będę miała, będę chciała wyłapać te dzieci, które zrobią prędzej, łatwiej, sprytniej - i poproszę rodziców o zakupienie czegoś dodatkowego. Mnie martwi coś innego - jest niestety wielu rodziców, którzy uważają, że to szkoła wszystko z dziećmi zrobi i w domu jest ew. posadzenie przed komputerem :( 2klasista niepotrafiący czytać to dzisiaj nic nadzwyczajnego :/
OdpowiedzUsuńA ja się pewnie teraz narażę....
UsuńMi się zawsze wydawało, że od nauczania dziecka to jest szkoła. A rodzice od wychowywania.
Tak generalnie, bo rzecz jasna te dwa procesy się przeplatają.
Jeśli już decyduję się na oddanie dziecka w łapy systemu oświaty, to oczekuję, że zostanie wyposażone w umiejętności czytania i pisania. Czy ja - jako rodzic - zabiorę się za to wcześniej, to jest moja wola, a nie mój obowiązek. Dziecko w szkole spędza naprawdę dużo czasu. W domu nie powinno go już poświęcać na ślęczenie nad podręcznikami, w dodatku razem z rodzicem. Jeśli szkoła nie jest w stanie NAUCZYĆ dziecka czytać to dla mnie jest to raczej dowód niewydolności systemu polskiej edukacji.
Wybrałam edukację Montessori również po to, aby dziecko (wraz ze mną) nie ślęczało nad niezliczonymi pracami domowymi . Tak jak to się odbywa w przypadku brata Mili - ofiary systemu. Sygnały od znajomych, których dzieci uczęszczają do M. są właśnie takie - dziecko uczy się w szkole, nie w domu. I jest w stanie się nauczyć. Dziecko musi mieć czas żeby odpocząć od lekcji. Zająć się innymi aktywnościami, zainteresowaniami. A nawet się ponudzić - ma do tego prawo. A nie resztę dnia, po powrocie ze szkoły, spędzić na nauce. Polegającej oczywiście na ślęczeniu nad podręcznikiem i zeszytem - wiwat zdrowe kręgosłupy naszych dzieci!
E tam, nie narazisz się.
OdpowiedzUsuńTyle tylko, że teraz nauczyciel dostał takie narzędzie pracy, że nic, tylko siąść i płakać. Piszę tu o nowym, darmowym, rządowym podręczniku. O pomstę do nieba to woła. Zapewniam: na tym podręczniku i w tym tempie nierealne jest, by nauczyciel nauczył 25 dzieci czytać. A ile w szkole dziecko jest... Wiesz co, przyjaciółka teraz ma 2 klasę podstawówki. Dziecko jest 4h w szkole, ale tylko 2h ma zajęć z nią z edukacji wczesnoszkolnej. Bo potem wf i religia. Takich dni w tygodniu ma 2, i są to dni, kiedy jest gonienie z tematem i tyle - bo tak jest rozpisane w planie wynikowym, i to się musi zgadzać wszystko. Trudne to bardzo...
Inna rzecz - klasy montessoriańskie są mniej liczne, niż zwykle, i też edukacja inaczej wygląda.
Dlatego właśnie ją wybieram, i tak pełna obaw, czy to słuszna decyzja. Mam nadzieję, że się w niej odnajdzie.
OdpowiedzUsuń