czwartek, 30 stycznia 2014

Pająk

W pająkach najbardziej fascynujące jest to, że natura może stworzyć coś tak obrzydliwego - tyle nóg i wszystkie takie owłosione....

Brrrrr.....!

Co nie przeszkodziło nam w stworzeniu jednego takiego.

Wykorzystałyśy odpady pozostałe po uszyciu nowej sukienki dla Olci (lalki).
 

Zadanie niezbyt skomplikowane w przygotowaniu: nitki, kartka, klej.


Wymieszałam ścinki z klejem. 
Co okazało się bardzo głupim pomysłem.


Powstały twarde gnioty, z którymi trudno było zrobić cokolwiek. 


Ale jakoś dałyśmy radę ulepić pajęczynę. Ale jak napiszę, że Mila zrobiła to samodzielnie, to oszukam...

 

No ale pająka to już jednak zrobiła sama. 
Dwa kółeczka - mniejsze i większe - wycięte z tekturki.

Olcia w nowej sukience przygląda się w tle.


Kółeczka pomalowane (chyba nikt nie ma wątpliwości, kto malował??) i sklejone ze sobą.


Odwłok pająka został podklejony taśmą dwustronną, a następnie do niej (do tej taśmy, znaczy się) zostały przymocowane nogi.
Z drucików kreatywnych. Nie miałyśmy wystarczającej ilości czarnych, więc domieszałyśmy brązowe.


Następnie pająk został przyklejony na pajęczynę.


I prezentował się tak:


Następnego dnia prezentował się jeszcze bardziej, bo dorobił się ruchomych oczek, co nadało mu naturalności. Ale foto się nie doczekał.


Pająki są naprawdę obrzydliwe.....




piątek, 24 stycznia 2014

Wierszyki do rysowania

Koleżanka (ta sama, która pożyczyła nam paletę) tym razem użyczyła bardzo ciekawej książeczki. 

Koleżanka ma, co prawda, już dorosłe dzieci, ale takimi książkami i zabawkami dysponuje z przyczyn - rzekłabym - zawodowych i chętnie się ze mną dzieli, za co bardzo wdzięcznam. 

Kota też mam od niej. Za co wdzięcznam mniej.



Książeczka pełna jest wierszyków. Takich, które można narysować.
Pokserowałam sobie kilka z nich, żeby zobaczyć, czy Mili będzie się to podobało.

Mila przechodzi ostatnio okres niewiary we własne siły. Przejawia się to następująco: "Załóż rajstopki". "Nie umiem! Ueeeeeeeee.....". Dlatego propozycja rysowania wierszyków mogła być ryzykowna.

Ale spodobało się.

Ja czytałam wierszyk...


A Mila rysowała...





Ja czytałam...



A Mila rysowała...


 Jest to też bardzo dobry sposób na poćwiczenie kształtów - są wierszyki o rysowaniu figur geometrycznych, z których powstaje np. domek.
I w ogóle jest to fajny sposób - na spędzenie trochę czasu wspólnie. 

A tego czasu jak zwykle za mało. Rano zabieganie - szybkie ubranie, szybkie śniadanie i już trzeba się żegnać. Bo przecież do pracy... Po południu docieramy do domu najbidniej na 17:00. A jak trzeba coś załatwić po pracy, to oczywiście później. A o 18:30 rozpoczynamy wieczorne rytuały związane z kolacją, kąpielą i usypianiem. Najpóźniej o 21:00 Mila śpi. 
I co? Półtorej godziny?? No - trochę więcej, bo co sobie pogadamy w samochodzie to też nasze. Ale to wszystko to i tak bardzo mało. Wobec całego dnia.
Ona przynajmniej ma fajnie, bo w przedszkolu. A co ja mam powiedzieć...???

 

 

niedziela, 19 stycznia 2014

Light-box

Świecące pudło chodziło za mną już od kilku miesięcy. Szczególnie, że przewijało się to tu, to tam, na różnych blogach.
Ale ciągle coś nie pozwalało: a bo pudła nie mam, a bo lampek żółtych nie mam, a bo przezroczystych pchełek nie mam....

Ale jednak mnie dopadł. Cichcem. Niespodziewanie.
Stojąc do kasy w jednym z dyskontów, wzrok padł mi na wyprzedawane właśnie towary sezonowe, stłoczone w jednym z kątów. Wyglądały sylwestrowo, więc podeszłam w nadziei, że kupię słomki, bo w domu się skończyły się i ciągle o nich zapominałam (a przecież soczek pity bez słomki smakuje zupełnie beznadziejnie, jak zapewne wiecie...). Słomki były. A oprócz tego całe bogactwo rzeczy jak znalazł do naszej zabawy - neonowe kubeczki i talerzyki, malutkie zwierzątka, mieszadełka, fantazyjnie powyginane rurki.... I oczywiście wszystko kolorowe i transparentne! Uznałam, że nic innego, tylko przeznaczenie. Kupiłam. W dodatku za grosze. O słomkach oczywiście zapomniałam. 
Potem jeszcze wizyta w OBI i wybór odpowiedniego pudła. Akurat była wyprzedaż (ja to mam szczęście). Potrzebne było coś do rozproszenia światła, bo nasze pudło było zupełnie przejrzyste. W domu znalazł się kawałek białej tkaniny.
Potem jeszcze upojny wieczór spędzony na ścieraniu niebieskiej farby ze starych lampek choinkowych i mogłyśmy zaczynać.

Lampki do pudła, na pudło materiał, na materiał pokrywkę.


Oprócz gadżetów kupionych specjalnie do tej zabawy, nazbierałam w domu jeszcze trochę drobiazgów: foremki do ciasteczek, guziki, kamyki różnej maści.
Chciałam dawkować Mili atrakcje, ale ona nie z tych. Wysypała na pudło od razu wszystko. 
 

I wymyśliła zabawę: będziemy szukać takich samych rzeczy i wrzucać je do kubeczków.


W międzyczasie powstawały też kwiatki.... 


Sporo radości dostarczyły mieszadełka - Emilka cały czas uczyła mnie zasad gry - należy wybierać takie same i porównywać kolory. 


Kot był nieufny - owinął się papierem i obserwował.


Sięgnęłyśmy po gluta. Co prawda efekt nie był zbyt spektakularny, ale glut jest lubiany sam w sobie, a w połączeniu ze świecącym blatem zajął na dłużej niż zwykle. 




Glut został przebawiony ze wszystkich stron.

A świecące pudło dalej się nie znudziło. 

Podsunęłam Mili kamyki, które kupiłam wcześniej do zabawy z lustrem.
 

Z kamyków ułożyłyśmy labirynt, po którym wędrowały sobie zwierzaki.



Light-box to cudowna sprawa. Zazwyczaj zostawiam Milę samą z zabawą, żeby mogła prowadzić ją po swojemu, ale tym razem zostałam przez cały czas. Światło i ciemność naokoło, przedmioty, które nabierają innego wymiaru, gra kolorów.... Wyciszające, wręcz magiczne...


Jak dobrze, że je zrobiłam.... Jak fajnie, że jej się spodobało....









wtorek, 14 stycznia 2014

Piaskownica

Zima co prawda nas rozpieszcza (nie znoszę porannego odśnieżania/skrobania samochodu, chodników zawalonych zwałami brudnej brei i innych atrakcji zimy w mieście...), ale na zabawę w piaskownicy to jednak nie jest dobry czas.
A Mila piaskownicę uwielbia. Więc czasami organizujemy jej takową w domu. Jedną z odmian można zobaczyć Tutaj

A kolejną zaraz zaprezentuję :-)

Pragnę skierować tu oficjalne podziękowanie dla kolegi, który wspomógł nas woreczkiem piasku ze swojej budowy. Na wiosnę liczę na cały worek - do piaskownicy, która jest w ogrodzie cioci Moniki... :-)

Ad rem - piasek został wsypany do kuwety (i nie mam tu na myśli kociej latryny, tylko przyzwoitą kuwetę fotograficzną - żebyście sobie nie myśleli), z piwnicy został przytargany zestaw foremek i Mila grzebała się w piasku bez żadnych przykrych konsekwencji.


 Zorganizowała plac budowy z ciężkim sprzętem:


Sposób o tyle lepszy niż z mąką, że wielorazowy. Mieszanka mąki i oleju kiśnie po jakimś czasie, a piasek - hop! z powrotem do woreczka, żeby wyciągnąć jak się znowu zapragnie.

Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie zapragnęła czegoś urozmaicić.
Chciałam mianowicie, żeby bardziej się kleiło. Żeby można było coś polepić.
Szukając czegoś, co by miało takie właściwości, nabyłam mąkę kukurydzianą.
Zmieszałyśmy ją z piaskiem.
 

Pomyślałam, że warto byłoby podziałać też coś z kolorem. Zdecydowałam się na fiolet, ulubiony kolor Emilki (jeden z..., bo ciągle ich przybywa). Okazało się, że bardzo trudno nadać piaskowi jakiś kolor. Wlałam całą buteleczkę fioletowego barwnika, a efektu nie było widać. Wlałam pół butelki fioletowej tempery i efekt trochę się polepszył. Ale nie na tyle, żeby kontynuować. Stwierdziłam, że nie posiadam fioletowych barwników w ilości, która zdecydowanie zmieniłaby kolor tego piasku.
Na osłodę dodałam złotego brokatu. Brokat to coś, co tygrysy lubią najbardziej (oprócz czekolady). A złoty to już w ogóle...
 

No i była zabawa.

Ale żeby to się lepiło, to nie mogę powiedzieć. Chyba trzeba popracować nad recepturą. Tylko muszę poczekać do wiosny na świeży piasek. Bo moje eksperymenty z barwnikami i mąką spowodowały, że moja mieszanka szybko zaśmiardła. I to jak jeszcze - wietrzyć trzeba było...



Tym razem do zabawy włączone zostały zwierzątka z naszej Zagrody.


Zabawa na zimę fajna. Szkoda tylko, że to tak zaśmiardło. Zmarnowałam sobie piasek. Będę teraz musiała coś innego wymyślić.




czwartek, 9 stycznia 2014

Minął rok...

...od pierwszego wpisu na tym blogu (Tutaj).

Dużo się przez ten rok wydarzyło ale pewne rzeczy pozostają niezmienne:





Dziękuję wszystkim, którzy mnie czytają, dziękuję za wszystkie komentarze, dziękuję za obserwowanie mojego bloga, dziękuję za linkowanie na swoich stronach...


Fajnie jest w blogosferze, jeszcze czas jakiś zamierzam w niej pobyć :-)




poniedziałek, 6 stycznia 2014

Ogniki na wodzie

Rozebraliśmy choinkę. Właściwie tylko dokończyliśmy dzieła, bo zaczęła rozbierać się ona sama  - igły spadały garściami. Nie było rady, ozdoby trzeba było zdjąć, kostropyszcze wyrzucić przez balkon, podłogę odkurzyć... I tyle ją widzieliśmy.

Ale żeby nie zatracić się w smutku za minionym, popracowaliśmy nad nastrojem.
Tata napełnił wodą miskę i przyniósł świeczki.
Ja przyniosłam łupiny orzechów, papierowe różyczki, których nazwijałam ostatnio trochę i kolorowe folie.

Układaliśmy to wszystko na wodzie.

Układałam ja...





Układała Mila...


I tak sobie nasze światełka pływały pośród różyczek, a my przypatrywaliśmy się, zatopieni w naszych myślach.



I zrobiło się znowu jakby świątecznie...


Chwilo - trwaj.

...





niedziela, 5 stycznia 2014

Ulice miasta

Tegoroczny Mikołaj przyszedł dość obładowany. I trzeba mu przyznać, że spisał się na medal. Oprócz prezentów zamówionych w liście przyniósł jeszcze mnóstwo innych. Między innymi miarkę do mierzenia wzrostu.
Bardzo fajną - mierzy się na pniu drzewa, na którego gałązkach siedzą sobie różne zwierzątka.

Niestety miarka się trochę odkształciła i przestała być płaska, przez co przytwierdzenie jej do ściany stało się trochę kłopotliwe. Ale po zbadaniu sprawy okazało się, że jest to wielka naklejka przyklejona na sklejkę.
Okazało się to bardzo szczęśliwym rozwiązaniem: miarka powędrowała na bok szafki (mam nadzieję, że Mikołaj nie obrazi się, że jego prezent został rozczłonkowany), a sklejka....  
 

... została użyta jako podłoże.
Z pomocą czerwonej taśmy izolacyjnej powstały ulice, a z pomocą pasiastej (wiedziałam, że kiedyś się przyda) przejścia dla pieszych.
Mila - jak każda dziewczyna - lubi samochody, więc bawiła się naprawdę nieźle.


A ponieważ Mila - jak każda dziewczyna - lubi także lalki, przy jednej z ulic stanął domek. Na jej drugim końcu znajdowała się szkoła, do której lalki jeździły swoim samochodem.


Myślę, że nasze ulice są nawet lepsze niż Domostrada (czyli taśma z wzorem ulicy, którą można przylepiać na podłodze) - sprzątanie jest bardzo proste. Sklejkę po protu wsuwa się za szafę. Żeby następnego dnia znowu ją wyjąć i bawić się w najlepsze :-)



czwartek, 2 stycznia 2014

Fajerwerki forever

Ponieważ sylwestrowe sztuczne ognie zrobiły na Mili bardzo duże wrażenie, postanowiłyśmy dzisiaj zrobić sobie przynajmniej namiastkę tegoż. 

Przygotowałam potrzebne materiały. 


Okazało się, że obydwie mamy pomysł, jak namalować fajerwerki, ale każda inny.
Ustaliłyśmy, że najpierw zrealizujemy mój, a potem Emilkowy.

Mój polegał na użyciu "kudłatych" piłeczek.
Mila maczała je w farbie i odbijała na czarnej kartce. 


Wyszły jak żywe.


Potem nastąpiła realizacja konceptu Mili.

Środek gąbczastym pędzlem, a następnie pędzelkiem "promienie".



Efekt po prostu świetny!


Przyznałam Mili, że fajerwerki według jej pomysłu są dużo bardziej efektowne :-)


 

Fajerbelki

Tak właśnie Mila nazywała sztuczne ognie. Była nimi strasznie podekscytowana, a ponieważ w drodze do przyjaciół, z którymi spędzaliśmy ostatnią noc roku, zdrzemnęła się pół godzinki, uznaliśmy to za okoliczność niezwykle sprzyjającą...

Mila doczekała do północy.


Sztuczne ognie strzelały, a Tata Mili strzelał zdjęcia.... Niektóre udały mu się naprawdę wystrzałowo!


Mila nie przepada za hałasami, ale widok jej to zrekompensował.
Następnego dnia, gdy wracaliśmy do domu utrzymywała, że fajerwerki podobały jej się najbardziej z całego Sylwestra. No i tańczenie :-)


Szczęśliwości w Nowym Roku dla Was wszystkich!