Ale ciągle coś nie pozwalało: a bo pudła nie mam, a bo lampek żółtych nie mam, a bo przezroczystych pchełek nie mam....
Ale jednak mnie dopadł. Cichcem. Niespodziewanie.
Stojąc do kasy w jednym z dyskontów, wzrok padł mi na wyprzedawane właśnie towary sezonowe, stłoczone w jednym z kątów. Wyglądały sylwestrowo, więc podeszłam w nadziei, że kupię słomki, bo w domu się skończyły się i ciągle o nich zapominałam (a przecież soczek pity bez słomki smakuje zupełnie beznadziejnie, jak zapewne wiecie...). Słomki były. A oprócz tego całe bogactwo rzeczy jak znalazł do naszej zabawy - neonowe kubeczki i talerzyki, malutkie zwierzątka, mieszadełka, fantazyjnie powyginane rurki.... I oczywiście wszystko kolorowe i transparentne! Uznałam, że nic innego, tylko przeznaczenie. Kupiłam. W dodatku za grosze. O słomkach oczywiście zapomniałam.
Potem jeszcze wizyta w OBI i wybór odpowiedniego pudła. Akurat była wyprzedaż (ja to mam szczęście). Potrzebne było coś do rozproszenia światła, bo nasze pudło było zupełnie przejrzyste. W domu znalazł się kawałek białej tkaniny.
Potem jeszcze upojny wieczór spędzony na ścieraniu niebieskiej farby ze starych lampek choinkowych i mogłyśmy zaczynać.
Lampki do pudła, na pudło materiał, na materiał pokrywkę.
Oprócz gadżetów kupionych specjalnie do tej zabawy, nazbierałam w domu jeszcze trochę drobiazgów: foremki do ciasteczek, guziki, kamyki różnej maści.
Chciałam dawkować Mili atrakcje, ale ona nie z tych. Wysypała na pudło od razu wszystko.
I wymyśliła zabawę: będziemy szukać takich samych rzeczy i wrzucać je do kubeczków.
W międzyczasie powstawały też kwiatki....
Sporo radości dostarczyły mieszadełka - Emilka cały czas uczyła mnie zasad gry - należy wybierać takie same i porównywać kolory.
Kot był nieufny - owinął się papierem i obserwował.
Sięgnęłyśmy po gluta. Co prawda efekt nie był zbyt spektakularny, ale glut jest lubiany sam w sobie, a w połączeniu ze świecącym blatem zajął na dłużej niż zwykle.
Glut został przebawiony ze wszystkich stron.
A świecące pudło dalej się nie znudziło.
Podsunęłam Mili kamyki, które kupiłam wcześniej do zabawy z lustrem.
Z kamyków ułożyłyśmy labirynt, po którym wędrowały sobie zwierzaki.
Light-box to cudowna sprawa. Zazwyczaj zostawiam Milę samą z zabawą, żeby mogła prowadzić ją po swojemu, ale tym razem zostałam przez cały czas. Światło i ciemność naokoło, przedmioty, które nabierają innego wymiaru, gra kolorów.... Wyciszające, wręcz magiczne...
Jak dobrze, że je zrobiłam.... Jak fajnie, że jej się spodobało....
nice toy but its too close on eye
OdpowiedzUsuńSuper wykonanie! I bardzo fajne elementy do zabawy kreatywnej :) A jak już zostawiasz samą, to podglądasz czasami co robi czy zostawiasz jej "prywatność" ? :)
OdpowiedzUsuńTo zależy jak bardzo jestem wtedy zajęta swoimi sprawami :-) Ale przyznaję, że lubię podglądać, lepiej ją wtedy poznaję.
UsuńTeż nad czymś takim myślałam, ale moje dziecko zamiast się nim bawić zapewne będzie rozbierać i dochodzić do tego co to świeci i dlaczego
OdpowiedzUsuńMila uczestniczyła w przygotowaniach od samego początku, więc wiedziała co świeci i dlaczego. Więc spokojnie zajęła się zabawą. Nota bene - od tamtej pory codziennie życzy sobie "zabawy z lampkami" :-)
OdpowiedzUsuńŚwietny pomysł na zabawę :)
OdpowiedzUsuń