piątek, 30 sierpnia 2013

Las

Nasz las powstał już miesiąc temu, ale wakacje jakoś nie sprzyjają blogowaniu, przynajmniej u nas - ciągle nas gdzieś nosi i sposobności brak, żeby przy laptopie usiąść, bo jak nie poza domem, to akurat w trakcie pakowania lub rozpakowywania. Coś się tam w międzyczasie robiło, ale nie zawsze była możliwość, żeby posta o tym napisać. Więc w najbliższej przyszłości będzie kilka wpisów niezupełnie aktualnych.

Wracając do naszego lasu - dużo spacerów po tym prawdziwym zrobiłyśmy w trakcie pobytu nad jeziorem, bo nie zawsze pogoda sprzyjała kąpielom i ciapaniu się w piasku.
Z naszych spacerów nie wracałyśmy oczywiście z pustymi rękami. Zwiozłyśmy trochę tego do domu. 
Tatamili dopiero po powrocie został ostatecznie uświadomiony, co pakował do bagażnika w niewinnie wyglądających torbach... Szczególnie nie zachwycił go dwukilowy kamień, który jednakże ma bardzo ciekawy kształt serca....
 
Dość szybko po powrocie postanowiłyśmy nasze skarby wykorzystać.

Zagniotłam sporą ilość masy solnej. Według innego przepisu niż dotychczas (zerknij Tutaj), czyli dodałam więcej mąki (3 szklanki mąki, 1 szklanka soli, 1 szklanka wody) i masa wyszła delikatniejsza i bardziej sprężysta. Dodałam trochę kakao (za mało, jak się okazało po wyschnięciu) i zaczęłyśmy tworzyć nasz las.

Mila odrywała po kawałku masy i wypełniała nią pokrywkę od pudełka po butach.


Musiałam troszkę pomóc, żeby masa wypełniła równomiernie pudełko aż po brzegi.
Nasze skarby leżały już naszykowane.


Zaczęłyśmy wciskać je w masę. Patyczki były drzewami a szyszki jałowcami. A kamyki nie wiem czym - chyba grały same siebie :-)


Na ściółkę wykorzystałyśmy produkty kuchenne, i tak: suszony rozmaryn imitował patyczki, kasza gryczana szyszki, a bazylia - suche liście. 


 Las prezentował się tak:


W zabawkach Mili znalazły się różne figurki-zwierzątka. Co prawda niedźwiedzia brunatnego musiał odgrywać miś panda, a zajączki miały na sobie narty lub inne akcesoria niezupełnie do rzeczy, ale od czego jest wyobraźnia....


Zwierzątka zebrały się na polance przy ognisku. Ognisko miało być wyimaginowane, ale....


... do zabawy włączył się tatamili.

Żaróweczka, kabelki, płaska bateria, kilka wykałaczek i ......


...na naszej polance zapłonęło prawie-prawdziwe ognisko!


Efekt naprawdę imponujący!
 
Po krótkim instruktażu Emilka mogła już samodzielnie gasić i rozpalać ognisko :-)


Oczywiście wszystkie zasady obchodzenia sie z ogniem w lesie zostały zachowane :-)




wtorek, 20 sierpnia 2013

Autoportret

Emilka coraz bardziej lubi rysowanie.
Najchętniej rysuje postacie, coraz fajniej jej to wychodzi, coraz więcej szczegółów i cech charakterystycznych ujmuje na swoich rysunkach. I coraz więcej kolorów zaczyna używać, już nie jedną kredką wszystko, ale postacie są różnobarwne.
Tylko samą siebie rysuje zawsze bez żadnych cech szczególnych.

Postanowiłam jej trochę pomóc w wyindywidualizowaniu siebie samej :-)

Na stoliku postawiłam lusterko i powiedziałam Mili, żeby narysowała siebie, oglądając się równocześnie w lusterku.
Zabrała się do dzieła z ochotą.


Powstał z tego taki autoportret.


Postać jest zupełnie inna niż te, które rysuje na ogół - są dużo lepsze proporcje, jest szyja (!), która zawsze jest pomijana, są warkoczyki, które nigdy nie są rysowane.
Co prawda przy kolorowaniu ubrania kończyny scaliły się z tułowiem, ale uwierzcie mi, że były :-)

Postępy w sztuce rysowniczej moja córka bez wątpienia czyni .




sobota, 17 sierpnia 2013

Ślimaki u dziadka

Spędziliśmy u dziadka tydzień.
No - prawie tydzień.

Wszystkie kąty zostały przez ten czas spenetrowane.



Włączając w to nawet nowy kontener na śmieci :-)

zdjęcie made by tatamili

 Było trochę wycieczek rowerowych po okolicy...



Trochę biegania po trawce "Reymontówki"...


Obłaskawiania koni...


I przytulania rzeźbionych kotków...



No i clou pobytu - ślimaki!

Zaczęło się od tego, że Mila znalazła jednego takiego. Była tym uszczęśliwiona. Ślimak pewnie trochę mniej. Pomyślałam więc, że przydałoby się wymyślić coś, co pogodziłoby rozbieżne potrzeby Mili i ślimaka.
Zrobiłyśmy mu więc domek.
Do pudełka nasypałyśmy piasku, włożyłyśmy kilka kamyków, patyków i dużo, dużo zielonego, żeby ślimak miał się czym pożywiać.  



Nasz podopieczny chyba trochę tęsknił za wolnością.


Ale dzielna Mila znalazła mu kompana :-)



I tak dotrwały do końca naszego pobytu. Mila codziennie donosiła nowe listki - te ulubione przez ślimaki.
Aż przyszedł czas pożegnania. I tu okazało się, że dla Emilki wcale nie było oczywiste, że ślimaki nie jadą z nami. Wręcz przeciwnie - zaczęła je pakować do samochodu i ustawiać obok klatki kota. Musiałam negocjować. Na szczęście poszło dość gładko, ale musiałam obiecać jakąś namiastkę hodowli.

Po powrocie do domu zabrałyśmy się za realizację mojej obietnicy.

Dno plastikowego pojemnika wyściełałyśmy... hmmmm... jak to nazwać? Było na dnie prezentowego kosza za słodyczami.
Na tym poukładałyśmy kamienie (przywiezione znad jeziora, o którym było Tutaj).


Dołożyłyśmy też suszone liście.


A potem wyjęłyśmy plastelinę i zaczęłyśmy lepić ślimaki. 



Powstała całkiem sympatyczna rodzinka :-)



 Która zrobiła się jeszcze ciekawsza po dodaniu prawdziwych muszelek (wzbogaconych o plastelinowe mięczaki).


Mila z namaszczeniem umieściła w domku nowych lokatorów.

korale to podarunek od cioci, z którym Mila prawie się nie rozstaje

Chyba poczuły się tam dobrze :-)


Potem trzeba było koniecznie nakarmić ślimaki. Przydała się zielona bibułka.
Mila pocięła ją na "trawkę".


I dała ślimaczkom, ile chcieć.


I tak powstała nam domowa hodowla mięczaków.
Bardzo ekologiczna i przyjazna dla otoczenia - nie rozlezie się, jak się spuści z oka :-)






sobota, 10 sierpnia 2013

Telewizor

Do poprzedniego posta dostałam taki komentarz:

"Miło jest zobaczyć jak dziecko spędza kreatywnie czas, a nie przed telewizorem".

To zmobilizowało mnie do napisania dzisiejszego posta (mimo późnej pory.)

A propos - czy Wy, mamy, też macie takie złudne wrażenie, że skoro następnego dnia nie musicie wstawać do pracy, to znaczy, że możecie się wyspać? Ja przez 3 i pół roku nie zdążyłam się  przyzwyczaić, że to tak nie działa....

Wracając do komentarza - chciałabym obalić hipotezę, że Mila nie ogląda telewizora - ogląda, i to jeszcze jak!

A to było tak:
Zeżarliśmy czekoladki. Wytłoczkę zużyłam do ścieżki sensorycznej (o której pisałam Tutaj) natomiast pudełko zachowałam, bo coś mi przypominało.....

Wam też?  
 

Odcięłam dno, ramkę przykleiłam taśmą dwustronną do drzwi balkonowych, Milę wyposażyłam w pilota i zaczęłyśmy oglądać.




Obejrzałyśmy program o samochodach na parkingu - bardzo długi. W końcu nas znudził. Ale zaraz był jakiś film o helikopterze - obejrzany przez Emilkę z wielkim zainteresowaniem. Ale hitem był film o kocie, który w dodatku polował na jakiegoś owada (koniec filmu okazał się bardzo smutny - dla owada). 

Oczywiście nasz telewizor nie był hitem wielodniowym, nie oszukujmy się - Mila ma już 3,5 roku. Ale za pierwszym razem oglądałyśmy z dużym zaciekawieniem.


A tak już zupełnie na marginesie - Mila ogląda również prawdziwą  telewizję. Zawsze przy kolacji (którą jada sama, bo tak się akurat rozmijają pory naszego wieczornego posiłku) i zawsze jest to bajeczka odtwarzana z płyty - na ogół dwie, co w sumie daje ok. 20 minut czyli jedną kanapkę plus soczek :-)





wtorek, 6 sierpnia 2013

Wyklejanka

Mila bardzo lubi używać nożyczek. Czasami wymyka się to spod kontroli:

"Mamusiu, mogę sobie uciąć kłębuszka?"
"Dużo?"
"Tylko kawałek"
"Dobrze. Tylko odetnij sobie kawałek od końca, a nie w środku"

A potem trzeba wyciągać odkurzacz, bo nie sposób po prostu wyzbierać palcami całego motka włóczki zamienionego na trzycentymetrowe strzępy....

Dzisiaj wycinanie odbywało się pod kontrolą, bo była pewna koncepcja, której należało się trzymać.

Zaczęłam od przyklejenia na dużą kartkę wyciętej z gazety (...lub czasopisma?) twarzy dziewczynki.

Potem rysowałam Mili poszczególne elementy, które wycinała i naklejała w odpowiednie miejsca.


Nóżki wycięłam ja, ale przykleiła Mila.
I niech tylko ktoś się przyczepi, że koślawo, czy coś... !


Potem Mila wycięła i przykleiła rączki.


 A potem mogła sobie naciąć kawałków włóczki, co po prostu uwielbia. 
Ja związałam je pośrodku, Mila przykleiła na głowie.

Potem uznała, że dziewczynkę należy jeszcze urozmaicić.


Urozmaicała kredkami i dalszymi wycinankami - tym razem inwencja była tylko jej. 


Mila prezentowała swoje dzieło z dużą satysfakcją :-)


Dziewczynka oczywiście zamieszkała razem z nami. 

Powoli zaczynamy mieć problem z archiwizowaniem wytworów mojej córki. Szczególnie, że niektóre z nich są przestrzenne....
Ale wczoraj udało się w końcu namówić Milę do zutylizowania "morza" (o którym było Tutaj). Prosiło się już o to bardzo mocno i na szczęście obyło się bez protestów.


 

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Wycieczka rowerowa II

Kolano spisało się na medal - zregenerowało się przez noc i nie zabolało dziś ani razu.

Dzisiaj znowu mała pętelka - 20 km. Nie wiemy, ile nadłożyliśmy, bo licznik nie spisał się na medal :-(

Tym razem wybrał się z nami kolega.


Okoliczności przyrody były bardzo podobne do wczorajszych, ale jednak mniej lasu, a więcej pól i - tym samym - kombajnów. 
Kombajny to, jakby nie było, wielkie kosiarki i jako takie nie cieszą się wielką sympatią Mili. Nie wiemy dlaczego. Ale udało nam się pod żaden nie wpaść, więc córka była z wycieczki zadowolona.

Przy okazji przejazdu odbyły się krótkie pogadanki na temat warzyw uprawnych i zbóż. Mili został zaprezentowany kłosek pszenicy z ziarenkami, strączek rzepaku z kuleczkami i kwiat kukurydzy. Mila już wie, skąd się bierze mąka. I do czego zużywa się słomę.

A słoma dopisała w dużych ilościach.


Zdobyliśmy szczyt!


Mila hasała jak kozica.


Niestety nie obyło się bez przymusowych przerw w wycieczce.

Chłopaki zmieniali dętkę....


A Mila zbierała kwiatki.
W kasku, którego za nic nie chciała zdjąć.


Wycieczka bardzo fajna. Jako że mieszkamy na terenie wyżyny, trasa rzadko przebiega po równym terenie. Ciągle z górki albo pod górkę. Więc zmęczenia trochę jest ale i satysfakcji z tego też.

Zestaw: rower+fotelik stanowczo przedkładam nad przesiadywanie na placu zabaw pod blokiem....




niedziela, 4 sierpnia 2013

Wycieczka rowerowa

Żeby zniwelować choć trochę objawy depresji pourlopowej (poniedziałku - nie nadchodź nigdy...) postanowiliśmy wybrać się na przejażdżkę na dwóch kołach (w sumie czterech).
Wybraliśmy niedługą trasę - 15 km, układającą się w pętlę. Mapę mieliśmy średnio dokładną, ale na szczęście szlak w terenie był dość dobrze oznakowany, więc nadłożyliśmy tylko 4 km :-)

Emilka bardzo lubi jeździć z nami rowerem. Takie 1,5 h wytrzymuje bez mrugnięcia okiem.

Jeździliśmy sobie drogami pośród pól...


 Skoszonych już lub jeszcze nie...


 I przez bardzo malownicze wioseczki.

mąż mi kazał przy tym zdjęciu koniecznie zaznaczyć, że to jego rower!

Jutro jedziemy na kolejną. Ciekawe, czy wrócę na noszach, jako że mi kolano wysiadło... Ale czego się nie robi, żeby na maksa wykorzystać czas urlopu.....



piątek, 2 sierpnia 2013

Lody

Pogoda cały czas piękna.
Co sprzyja konsumpcji lodów. Emilka mogłaby je jeść kilogramami. 

Dzisiaj zabawiłyśmy się w lodziarki :-)

Zaczęłyśmy od przygotowania pucharka.
Odcięłam górną część butelki po wodzie mineralnej i razem wcisnęłyśmy ją w zakrętkę po soczku, wypełnioną plasteliną.


Potem Mila formowała kulki z plasteliny (świetne ćwiczenie usprawniające małą motorykę) i układała je w fantazyjny sposób w naszym pucharku.


Nasza plastelina jest jednak jakby z poprzedniej epoki (w której każda zabawka obowiązkowo musiała mieć buro-szary odcień, a wszystkie żywe i nasycone kolory były niedozwolone...), poszukałam więc sposobu na urozmaicenie naszych gałek.
Znalazły się koraliki i cekiny różnej maści.


Którymi Mila obsypała lody.


Potem jeszcze przyozdobiła pucharek - brokatowym klejem w złotym kolorze.


 Lody wyszły pyyyyyyyyychaaaaaaa... :-) 


Choć niezbyt ładne, trzeba przyznać. 

Ale za to nasza nowa, świeżo zakupiona,  plastelina jest po prostu śliczna i lepienie zapowiada się obiecująco :-)