Nasz las powstał już miesiąc temu, ale wakacje jakoś nie sprzyjają blogowaniu, przynajmniej u nas - ciągle nas gdzieś nosi i sposobności brak, żeby przy laptopie usiąść, bo jak nie poza domem, to akurat w trakcie pakowania lub rozpakowywania. Coś się tam w międzyczasie robiło, ale nie zawsze była możliwość, żeby posta o tym napisać. Więc w najbliższej przyszłości będzie kilka wpisów niezupełnie aktualnych.
Wracając do naszego lasu - dużo spacerów po tym prawdziwym zrobiłyśmy w trakcie pobytu nad jeziorem, bo nie zawsze pogoda sprzyjała kąpielom i ciapaniu się w piasku.
Z naszych spacerów nie wracałyśmy oczywiście z pustymi rękami. Zwiozłyśmy trochę tego do domu.
Tatamili dopiero po powrocie został ostatecznie uświadomiony, co pakował do bagażnika w niewinnie wyglądających torbach... Szczególnie nie zachwycił go dwukilowy kamień, który jednakże ma bardzo ciekawy kształt serca....
Dość szybko po powrocie postanowiłyśmy nasze skarby wykorzystać.
Zagniotłam sporą ilość masy solnej. Według innego przepisu niż dotychczas (zerknij Tutaj), czyli dodałam więcej mąki (3 szklanki mąki, 1 szklanka soli, 1 szklanka wody) i masa wyszła delikatniejsza i bardziej sprężysta. Dodałam trochę kakao (za mało, jak się okazało po wyschnięciu) i zaczęłyśmy tworzyć nasz las.
Mila odrywała po kawałku masy i wypełniała nią pokrywkę od pudełka po butach.
Musiałam troszkę pomóc, żeby masa wypełniła równomiernie pudełko aż po brzegi.
Nasze skarby leżały już naszykowane.
Zaczęłyśmy wciskać je w masę. Patyczki były drzewami a szyszki jałowcami. A kamyki nie wiem czym - chyba grały same siebie :-)
Na ściółkę wykorzystałyśmy produkty kuchenne, i tak: suszony rozmaryn imitował patyczki, kasza gryczana szyszki, a bazylia - suche liście.
Las prezentował się tak:
W zabawkach Mili znalazły się różne figurki-zwierzątka. Co prawda niedźwiedzia brunatnego musiał odgrywać miś panda, a zajączki miały na sobie narty lub inne akcesoria niezupełnie do rzeczy, ale od czego jest wyobraźnia....
Zwierzątka zebrały się na polance przy ognisku. Ognisko miało być wyimaginowane, ale....
... do zabawy włączył się tatamili.
Żaróweczka, kabelki, płaska bateria, kilka wykałaczek i ......
...na naszej polance zapłonęło prawie-prawdziwe ognisko!
Efekt naprawdę imponujący!
Po krótkim instruktażu Emilka mogła już samodzielnie gasić i rozpalać ognisko :-)
Oczywiście wszystkie zasady obchodzenia sie z ogniem w lesie zostały zachowane :-)
piękny las i brawo dla taty za niesamowite ognisko!
OdpowiedzUsuńTo prawda - tata naprawdę "zabłysnął" ;-)
UsuńJuż wiem co zrobimy jak Córcia znowu napakuje mi "śmieci" do torebki :) Ps. Brawo za pomysłowość dla Taty, ognisko jest super.
OdpowiedzUsuńFantastyczny. Zrobię takie lasy z moimi maluchami w szkole, będą zachwycone :)
OdpowiedzUsuń