Cofnęłam się dziś myślami do czasów niemowlęctwa Emilki.
"Nie bierz na ręce, jak tylko zakwęka, bo przyzwyczaisz."
Znacie to?
Dobre rady starszego pokolenia (i nie tylko), które na szczęście puszczałam mimo uszu. Nigdy nie ograniczałam Mili bliskiego kontaktu ze mną i nigdy tego nie żałowałam. Nosiłam, przytulałam, usypiałam na rękach. Niczego nie robiłam na siłę - żadnego płaczu "aż się zmęczy", żadnej bolesnej nauki samodzielnego zasypiania itp. Moja intuicja podpowiadała mi inną drogę i cieszę się, że ją wybrałam.
Żałuję tylko jednego - że tak późno odkryłam chustę.
Dostałam ją w prezencie (choć na moje wyraźne życzenie), jak Mila miała już pół roku. A że lato było wtedy upalne, więc tak naprawdę chustą mogłyśmy się omotywać dopiero u jego schyłku, a wtedy już wróciłam do pracy i codzienne długie spacery odeszły w zapomnienie.
Ale za to praktykowałyśmy nosidełko. Było nawet praktyczniejsze na letnie dni, bo bardziej przewiewne.
Mila nie cierpiała jeździć w głębokim wózku. Zdecydowanie bardziej wolała oglądać świat z perspektywy nosidła.
O zaletach noszenia dzieci więcej znajdziecie Tutaj.
A te dzisiejsze wspominki to właśnie na okoliczność nowego banerka po prawej stronie :-)
O tak chusta piękna sprawa:) Za to mamy w rodzinie babcie, która uważa, że nasze dziecko jest nieszczęśliwe, przez to, że poświęcamy mu tyle uwagi i dzień w dzień nad tym wylewnie ubolewa...
OdpowiedzUsuńno tak - babcie bywają kochane...
UsuńEch, też ubolewam do dziś, że tak późno odważyłam się zachustować z maluszkiem...Miał z 9 mies chyba...Wcześniej ulegałam komentarzom: no cooo tyyy, w chuście, jak wiejskie baby 100 lat temu??? Trochę nowoczesności! I tak nigdy nie zakosztowałam noszenia w chuście noworodka, małego niemowlaczka, a duży był już raczej samodzielny i wolał egzystować poza chustą:(
OdpowiedzUsuń