niedziela, 29 września 2013

Kij golfowy

Dzisiaj chciałyśmy sobie zagrać w golfa :-)

Przede wszystkim należało przygotować kij golfowy.

Przydały się rolki - po ręcznikach papierowych i papierze toaletowym.




Okleiłam je taśmą papierową, żeby wzorki wyszły nam ciekawsze.


Mila pomalowała je farbami. 
Bardzo fajnie zresztą, użyła różnych kolorów i nie zmieszała ich ze sobą. 
Ja też zaczęłam bardziej wymagać zasady "osobny pędzelek do każdego koloru"


Mój pomysł z taśmą okazał się zatem zbędny. Wrednie posądzałam Milę o zmieszanie farb i uzyskanie jednolitego burego koloru. I wtedy taśma miała mieć sens. 
Wobec tak kolorowej twórczości Mili taśma utraciła ten sens, ale musiałam ją odkleić, żeby pokazać Mili, o co w ogóle z nią chodziło.

Rolki skleiłyśmy ze sobą taśmą bezbarwną.

I wyszedł nam taki kij. Golfowy.


Najpierw próbował Ignaś. Trafić do bramki, czyli między dwie nogi Milowego stolika.


Potem próbowała Mila, ale nie zrobiłam foto, bo akurat szukałam czegoś, co mogłoby imitować dołek. Taki, do którego wbija się piłkę.
Znalazłam recepturki.
Chciałam zaimitować (kto powiedział, że nie ma takiego słowa?!) dwa, trzy dołki, ale Mila przejęła pałeczkę.


Jak widać, prawdopodobieństwo trafienia do dołka zwiększyła maksymalnie....

Ale szybko zmieniła koncepcję. 
Ułożyła ścieżkę.


I próbowała trafić. 
Do któregoś (?) z dołków.


 Po jakimś czasie trafianie do dołków się znudziło ale kij golfowy nie. Okazało się, że świetny z niego odkurzacz.


Odkurzanie to ostatnia pasja Emilki. Ciekawe czemu... Może usiłuje dać nam do zrozumienia, że powinniśmy bardzie dbać o czystość w domu...

Kij golfowy powinien powstać dwa miesiące temu i być zabrany do dziadka. Lepiej by się sprawdził w plenerze. Ale może nie wszystko stracone?? Może jeszcze będzie jakieś lato??? Nadchodzące jesienno-depresyjne myśli nasuwają w tym względzie pewne wątpliwości...


Motylek

Na ekranie naszego komputera (pokaz naszych rodzinnych fotek ustawiony jest jako wygaszacz) Emilka zobaczyła zdjęcie swojego brata, zrobione już kilka lat temu.





Ponieważ uwielbia motylki, zapragnęła też mieć takiego na rączce.
I weź jej teraz znajdź motylka. Zimno jak nie powiem gdzie, motylka ze świecą szukać. Zresztą.... nawet jakby się jakiś znalazł, to nie sądzę, żeby łatwo dał się namówić na nasiadówkę na kończynie górnej rozbrykanej człowieczki.

Udałam się więc po pomoc do sieci. Wirtualnie, rzecz jasna.

Google nie zawiodły. 
Znalazłam szablon motylka.
Czym prędzej wydrukowałam i dałam Mili do pokolorowania. Co też uczyniła.


Motylka wycięłam, skleiłam środkiem (tylko tułów!) i wycięłam otworki na paluszki. 
Mila z radością przyodziała się w niego.


Gdy machała rączką, motylek fajnie poruszał skrzydełkami, zupełnie jak prawdziwy.
 

Mila była całkowicie usatysfakcjonowana.



poniedziałek, 23 września 2013

Mozaika

Rzadko kupujemy Mili gotową zabawkę. Na ogół są to jakieś "półprodukty", z których dopiero można coś wymyślić.
Nie, żebym robiła to z jakiegoś wyrachowania. Po prostu nie widzę wśród sklepowych zabawek niczego, co byłoby odpowiednie dla dziecka w wieku 3,5 lat (z nakładem). 

Któregoś dnia natknęłam się w sieci na zdjęcie czegoś cudownego.


Piękne, nieprawdaż?

I kosztuje ok. 1,5 tysiąca....

Marzenie....
Ale niestety nie mam półtora kawałka, które mogłabym przeznaczyć na zabawkę dla córki.  
Szczególnie, że w tym miesiącu musiałam zapłacić straży miejskiej 500 zł za uprzejmie wyświadczoną usługę zholowania mojego samochodu na parking miejski...

Ale jak się nie ma, co się lubi...
Zaczęłam szperać w sieci.
No i wyszperałam coś, co mnie nawet zadowoliło. Nie miałam bowiem wątpliwości, że moja kieszeń nie daje mi możliwości na miarę Spielgaben...

Za 69 PLN (bez przesyłki jednakże) wyszukałam mozaikę składającą się z 250 elementów.
Różne kształty, piękne, żywe kolory i tak dużo tego... !

Patyczki nie znajdowały się w zestawie. Dokupiłam je osobno, jako "patyczki do liczenia" za 16,90 PLN :-)
Na zdjęciu są jeszcze w swojej dziewiczej formie, ale potem poprzecinałam połowę z nich na dwie lub trzy części. Mamy już więc patyczki o trzech długościach.


 Emilka była zachwycona! Nie musiałam jej nic pokazywać, od razu zaczęła układać klocki.


Ułożyłyśmy wspólnie kilka kwiatków i plaster miodu.
Gratulowałam sobie pomysłu dokupienia patyczków (ale w samozachwyt nie popadłam, widziałam je przecież u Spielgabena...)


Do klocków dołączona była książeczka z wzorami.
Co prawda zdecydowanie bardziej lubię działania spontaniczne, ale Mila chciała ułożyć. Kopiowanie wzorów pewnie też ma swoje walory edukacyjne (współpraca półkul czy coś, trzeba by może o tym poczytać...). Więc układałyśmy. Na początek prosty wzór, z którym Mila poradziła sobie niemal samodzielnie - zaskoczenie dla mnie!


Potem trochę bardziej skomplikowany, przy którym pomogłam, ale wcale nie tak dużo, jak bym się mogła spodziewać. 
Wykroczyła też trochę poza standard wskazany w książeczce.


Bardzo boleję nad faktem braku elementów obręczy, które są w zestawie Spielgabena. Dają tyle możliwości.... Przekopałam cały internet i jedyną akceptowalną rzeczą wydały mi się kółka do drewnianych karniszy. Część z nich pomalowałam farbami akrylowymi na kolory pasujące do klocków. Na zdjęcie się nie załapały, bo właśnie schły.
Niestety, jest to tylko połowa sukcesu. Kółka nie są integralnym elementem i nie pasują do całości, zarówno wyglądem, jak i rozmiarem. Ale lepsze to niż nic (chyba).


Nasze autorskie wzory: wąż i gąsienica.


A tu rakieta według wzoru z książeczki, lecąca do gwiazd, które później doczekały się łodyżek i przeistoczyły w kwiatki.


Klocki z naszej mozaiki mają jeszcze jedną zaletę - są płaskie, ale nie na tyle, żeby nie dało się z nich budować konstrukcji pionowych. Są szersze niż klocki innych mozaik tego rodzaju.
Jeszcze takich budowli nie próbowałysmy ale wszystko przed nami!



niedziela, 22 września 2013

Kwiatki z butelki


Jak wiadomo, bardzo lubimy malowanie.
W swojej formie tradycyjnej (papier, pędzelek, farba) występuje u nas bardzo często, ale zaszczyt w postaci wpisów blogowych spotyka te niestandardowe, będące wynikiem wiecznych poszukiwań matki (czyli mnie) i chętnej do eksperymentowania córki (czyli Mili).

Kiedyś zachowałam butelkę po małej coli. Wiedziałam, że prędzej czy później się do czegoś przyda.
I patrzcie Państwo - miałam rację.
Spód butelki to charakterystyczny kwiatek...
Chyba nie muszę dodawać nic więcej??

Nie muszę, ale i tak dodam, bo lubię używać słów.
("oj tak" - westchnąłby tutaj mój mąż...)

Najpierw odrysowałyśmy (odmalowałyśmy?) kontur ręki Emilki.
Powstało drzewo.
To znaczy - ja powiedziałam Mili, że powstało drzewo i ona uwierzyła.
I domalowała kwiatki, bo to było kwitnące drzewo.
Może wiśnia.
 

Oczywiście kwiatki domalowała butelką, a dokładnie jej dnem. Maczała ją w farbie, wylanej na tacce i odciskała na kartce papieru.

Dno butelki nie było jednak idealne (chociaż udawało, że jest) i kwiatki gdzieniegdzie trzeba było poprawić pędzelkiem.


 Potem pędzelkiem zostało domalowane otoczenie drzewka, czyli trawka i kwiatki naziemne (w odróżnieniu od nadrzewnych).


Obraz został oczywiście zarchiwizowany. Moja córka ma już takie portfolio, że niedługo chyba zaczniemy startować do galerii na naszej Starówce...



sobota, 21 września 2013

Edukacyjnie...

Edukacyjność stała się od pewnego czasu bardzo modna.
To takie chwytliwe hasło: "edukacyjna zabawka",  "edukacyjna bajka".

Szczególnie te bajki...
Niektóre aż tak bardzo edukacyjne, że aż mdli.

Mila codziennie ogląda bajeczkę - pisałam o tym Tutaj.
Ostatnio (od kilku miesięcy) na topie jest seria bajek o wielkim, czerwonym psie.
Mila dostała w prezencie zestaw trzech książeczek i trzech płyt CD, których bohaterem jest właśnie powyższy.
Bajka edukacyjna jak diabli. Nie dość, że cała przesycona pouczającymi treściami, to jeszcze na końcu każdej z nich jest wstawka, podczas której bohaterowie łopatologicznie pakują dzieciom do głowy, jak należy a jak nie należy się zachowywać. 

Ja tam nie wiem. Może moja Mila jakaś wyjątkowo odporna na edukację jest.  
Zerknij Tutaj.

Ale od czasu oglądania Clifforda (tak wabi się psisko) nauczyła się oszukiwać ("ha ha ha - nabrałam Cię!" - tekst żywcem wyjęty z jednej z książeczek, której przesłaniem jest właśnie NIE nabieranie innych), a także krzyczeć do brata: "zostaw to, ty śliniaku!" (to akurat z odcinka o walorach dzielenia się swoimi rzeczami...).

Ta edukacyjność chyba jednak nie ma polegać na "wielkich myślach Clifforda na dzisiaj". Oczywista prawda wypowiedziana w formie: "baw się fair - tak jest fajniej!" nie załatwia sprawy. 

Twórca bajeczki nie docenił czy przecenił dzieci?


Ale to i tak lepsze niż Atomówki...





czwartek, 19 września 2013

Bananowy keks

Chora Mila kiśnie w domu.
Nie sprzyja to apetytowi. Zatkany nos i podrażnione gardło robią swoje.
Pomyślałam sobie, że jeśli przyrządzimy coś wspólnie, to Mila będzie do konsumpcji podchodziła z większym entuzjazmem. 

Poszukałam w internecie przepisu na ciasto, które można zjeść z masełkiem i którego wykonanie jest proste.

Znalazłam keks bananowy.

Przepis jest następujący:

7 bananów
2/3 szklanki oleju
1 szklanka cukru
2 jajka
1 cukier waniliowy
2 łyżeczki sody oczyszczonej
szczypta soli
3 szklanki mąki



Banany dokładnie rozgniatamy.

Jajka roztrzepujemy i dodajemy do bananów. Dodajemy resztę składników i dokładnie mieszamy.

Pieczemy w piekarniku w 180º przez godzinę.
  
Zabrałyśmy się do dzieła.

Pokroiłyśmy banany i Mila rozgniotła je tłuczkiem do ziemniaków.



 Potem wymieszała je z resztą składników.


 Przełożyła masę do foremek.


Po godzinie miałyśmy już dwa bananowe chlebki.
Mila nie mogła się doczekać, kiedy wystygną, żeby móc zjeść je z apetytem.  


 

Fajne jest wspólne pichcenie :-)



wtorek, 17 września 2013

Galaretka

Mila uwielbia ciapanie się w rozmaitych masach, brejach itp.
Staram się tutaj o różnorodność bo uważam, że wrażeń dotykowych nigdy za wiele.
O niektórych z nich można przeczytać: Tutaj, Tutaj, Tutaj, Tutaj, Tutaj i Tutaj.

A okoliczności są sprzyjające - Mila chora, więc przeżyć przedszkolnych brak. Możemy więc podziałać trochę w domu.

A propos przedszkola.... Entuzjazm na temat przedszkola, o którym pisałam Tutaj nieco osłabł. W dużej mierze spowodowane zostało to przez konieczność pozostawania w innej sali, jeśli przyprowadzana jest przed 8:00. Aż tu nagle,  po kilku dniach nieobecności w przedszkolu, Mila oświadczyła nagle, że już się stęskniła i chciałaby pójść :-)

Ad rem - przygotowałam galaretkę.
W dwóch kolorach. Napełniłam nasze silikonowe foremki do lodu, a także trzy miseczki.


No i dałam Mili.
Ona dobrała sobie akcesoria.


W swojej naiwności myślałam, że może połakomi się i zje trochę, ale gdzie tam... Przecież czuć owocem na kilometr...

Nie, żebym uważała, że galaretka jakaś super zdrowa jest, ale zawsze byłby to może krok do spożywania owoców.... w jakiejś formie...

Ok, zaproponowałam, padło stanowcze "Nie!", zatem 
pozostała zabawa.


 A ta była przednia.
Tradycyjnie do zabawy włączyły się figurki, które odbywały kąpiele w galaretce niczym Kleopatra w oślim mleku. Galaretkowe spa po prostu.

 

Jak łatwo się domyślić, z galaretki pozostały strzępy.
Nie ma tego złego - cichcem zebrałam je do miseczki.  

Kot myślał, że może dla niego, ale mylił się.
 

Wstawiłam do zamrażarki.

Żeby wyjąć pewnego słonecznego dnia.
 



Galaretką zamrożoną też można się fajnie bawić :-)








 

czwartek, 12 września 2013

Poduszkowiec

"Pojazd poruszający się na poduszce powietrznej, która powstaje gdy wentylator zasysa powietrze z otoczenia i wtłacza je pod spód pojazdu".

Jeździłyśmy (latałyśmy?) czymś takim o Tutaj.

A ostatnio zrobiłyśmy same.

Pewnego dnia Emilka dostała od taty niepotrzebną płytę CD.

Żebyście sobie nie myśleli, że obdarowujemy córkę wyłącznie starymi, niepotrzebnymi śmieciami - Emilka była bardzo zaciekawiona płytą i wielce uradowana, gdy ją dostała na własność.

Najpierw dokładnie ją zbadała, wszystkimi zmysłami.
Potem podenerwowała kota zajączkami na ścianie.

A potem zapytała, co można jeszcze z tym zrobić.

No to zrobiłyśmy poduszkowca.

Potrzebna była płyta CD, plastelina, balon i zamykany korek (np. z butelki po płynie do mycia naczyń).
Zamknięty korek przylepiłyśmy do płyty.


Nadmuchałam balon (im większy ten lepszy) i nałożyłam go na korek.


Następnie "otworzyłam" korek i patrzyłyśmy, jak nasz poduszkowiec lata.
Przydałby się filmik, ale nie nakręciłam.
Myślę, że na YouTube znajdzie się tego sporo, a najlepiej zrobić samemu :-)


Balonik był nadmuchiwany jeszcze jakiś milion razy...


Sympatyczne doświadczenie.

Nie wiem, czy Mila zrozumiała coś z mojego tłumaczenia (starałam się przystępnie). Temat powietrza nie był dla niej nowy - już go kiedyś przerabiałyśmy Tutaj.



poniedziałek, 9 września 2013

Dopasowywanka

Dzisiaj o zabawie na spostrzegawczość.
Postanowiłam sprawdzić, jak Mila poradzi sobie z dopasowaniem przedmiotów do ich konturów. I nie tylko to.

Zebrałam kilka rzeczy o różnych kształtach.


Na kartce odrysowałam ich kontury.


Zadaniem Emilki było dopasowanie przedmiotów do ich obrysu.
Nietrudne wyzwanie, poradziła sobie oczywiście bardzo dobrze.


W dalszej części zabawy trening spostrzegawczości wzbogacony został o ćwiczenie wyobraźni.

Zapytałam Milę, czy coś jej przypomina kształt łyżeczki (oczywiście ten narysowany na kartce). Przypominał, owszem. Dziewczynkę, na którą z ochotą przerobiła łyżeczkę :-)


Początkowo sądziłam, że będę musiała naprowadzać ją na pewne skojarzenia. Nic bardziej mylnego. Bardzo szybko wyobraźnia podsuwała jej rozwiązania, często inne niż moje. 
I tak nożyczki zostały kością, zapalniczka autobusem, kapsel i śrubokręt kwiatkami a grzebień wiewiórką (tę narysowałam ja, bo to wyższa szkoła jazdy). Tylko okulary pozostały "po prostu okularami" a kluczyk nie doczekał się naszej uwagi w ogóle :-)


Zabawa, uruchamiająca wyobraźnię i często zaskakująca rozwiązaniami :-)



piątek, 6 września 2013

Niebo

"...przed fontannami perłowymi noc winogrona gwiazd rozdaje..." 

Fragment jednej z ulubionych kołysanek Mili mnie natchnął. Winogrona gwiazd i fontanna (a więc coś o cechach gwałtowności i wybuchowości).

Przygotowałam kawałek czarnej okleiny meblowej i mnóstwo skarbów typu: cekiny, brokat w różnych kolorach, styropianowe kulki, piórka, a nawet ścinki z dziurkacza biurowego (różne rzeczy sobie zbieram, a co...).
I balon.



Balonik kilkakrotnie nadmuchałam, żeby go trochę rozciągnąć. Potem nałożyłyśmy go na lejek i Mila zaczęła wrzucać nasze skarby. Z wielką pieczołowitością i starannością, jak to ona.


Gdy balonik był już napełniony ilością mnie satysfakcjonującą, nadmuchałam go i powiesiłam na balkonie nad rozłożoną okleiną (klejącą stroną do góry, rzecz jasna.)


Przygotowałam imponującą szpilę - długą, z perłową główką.
Próbowałam namówić Milę, żeby przekłuła balonik, ale asertywnie odmówiła. Więc szpilę wbiłam ja - stąd brak foto. A szkoda - bo skojarzenie z fontanną okazało się prawidłowe.

A co na to Mila? 
A Mila uderzyła w wielki płacz.
I bynajmniej nie huk pękającego balona ją wystraszył.
Mila zaczęła rozpaczliwie płakać, bo styropianowe kulki, które nie spadły na okleinę, tylko na terakotę, zaczęły się toczyć i spadać trzy piętra w dół. A to już było dramatyczne.
Rzuciłam się łapać kulki i nawet sporo uratowałam. Mila poukładała je na okleinie.  


I tak zrobiłyśmy nasze "winogrona gwiazd".


Figurki Mili poleciały w kosmos i układały się tam do snu na piórkach-łóżeczkach.


Ale po kilku dniach niebo przestało być już taką atrakcją, aby się nim bawić, ale jeszcze na tyle dużą, żeby nie wyrzucać. I znów pojawił się problem, gdzie to przechowywać.
Aż Tata Mili wpadł na świetny pomysł - skombinował antyramę w odpowiednim rozmiarze i niebo zawisło na ścianie pokoju dzieci. 
Tylko kulki styropianowe musiałyśmy pozdejmować, bo były zbyt duże. troszkę to zubożyło nasze niebo, ale i tak prezentuje się dumnie :-)


Niebo powstało czas jakiś temu.
Jak już pisałam wcześniej - podczas wakacji nie zawsze był czas, żeby napisać posta.
Poza tym - pierwszy tydzień przedszkola dostarczył Emilce tyle wrażeń i emocji, że w domu nie pora na dodatkowe atrakcje. Czas raczej na spokojne czytanie lub oglądanie skoczków spadochronowych (bo sporo ich w naszym krajobrazie ostatnio).