Dzisiaj upiekłyśmy kredki :-)
Miałyśmy trochę połamanych kredek świecowych.
Obrałyśmy je z papierków.
Następnie pokroiłyśmy (ja) na małe kawałeczki i powkładałyśmy (Mila) do silikonowych foremek (znowu się przydały).
Włożyłyśmy do piekarnika nastawionego na 100 *C na 10 minut. W trakcie pieczenia okazało się, że wszystkie kredki powinny być tego samego rodzaju, bo niektóre roztapiają się wolniej, a niektóre szybciej. Jeśli ktoś chciałby upiec: nie wolno dopuścić do bąbelków - kredki mają się tylko roztopić. Bąbelki potem zastygają i kredki się kruszą. Nam niektóre zabulgotały, więc wiem :-(
Po wyjęciu z piekarnika foremki powędrowały na balkon w celu wystygnięcia. Kolejny kwadrans upłynął pod znakiem pytań: "Mamusiu, kiedy kredki ostygną? Mamusiu, czy kredki już ostygły? Mamusiu, przynieś kredki. Mamusiu, kredki na pewno już ostygły. Mamusiu, czy kredki już ostygły?"
Kiedy uznałam, że kredki już ostygły, wyjęłyśmy je z foremek. Nie wszystkie nóżki ocalały, a niektóre główki zostały oddzielone od tułowia. Ale ogólnie rzecz biorąc, kredki wyszły całkiem ciekawie.
Rysowanie nimi nie jest jednak najwygodniejsze.
Za to świetnie nadają się do frotażu. Małe elementy trudno było Mili utrzymać pod papierem, ale z większymi formami radziła sobie świetnie. Aczkolwiek nie stało się to jej ulubioną techniką plastyczną :-)
Ale znalazła inne zastosowania kredek, którymi zajęła się z zapałem. Na przykład - co zrobi kredka, jak będę w niej dłubać wykałaczką....
Reasumując: w pieczeniu kredek chodzi nie o to, żeby złapać, ale żeby gonić króliczka.
Następnym razem spróbujemy upiec olejne pastele, tylko musimy nazbierać ogarki.
Super pomysł, nie wiedziałam że tak można robić z kredkami. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń