Było u Mamy w domu, było u Mamy domowej, zapragnęłyśmy i my.
Oplotłam więc krzesła czerwonym sznurkiem.
I teraz nastąpiła rzecz najtrudniejsza - przekonanie Mili, że najfajniej będzie, jak nie dotknie żadnego sznurka.
Cóż - mam dziecinę pragmatyczną.
Po co się schylać? Przecież można złapać nitkę, podciągnąć do góry i w ten sposób przejść pod nią, nie zginając karku. I jeszcze z dumą oświadczyć: "O popats, mamusiu, udało mi się!"
Jakoś w końcu dała się namówić na zabawę "po mojemu".
Nawet jej się spodobało.
Szczególnie, jak wpadła na sposób z "pływaniem".
Potem sznurki wykorzystane zostały do zabawy spinaczami.
A potem jeszcze raz do lawirowania pomiędzy nimi - tym razem nie można było dotknąć spinacza - taką regułę sobie wymyśliła.
Kot też wymyślił jakieś reguły...
Zabawa fajna, nawet ja się pogimnastykowałam.
Na szczęście obyło się bez foto ;-)
Super! Sama chciałam się tak bawić jako dziecko, ba bawiłam się tak, ale gumą do skakania na placu razem z innymi dzieciakami :)
OdpowiedzUsuńZabawa super ale ostatnie zdjęcie z kotem ubawiło mnie najbardziej :D
OdpowiedzUsuńMnie też :-)
Usuń