Lubimy duży format.
Co było widać Tutaj i Tutaj i Tutaj.
Ale duży format do tej pory stosowałyśmy w poziomie. A dzisiaj przeszłyśmy do pionu :-)
Planowałam takie działanie już od jakiegoś czasu, ściągając do domu "duże formaty" - opakowania, ścienne kalendarze czy biuwary.
Wyciągnęłam więc jedno takie, przykleiłam do szafek kuchennych. Jakoś tak bezpiecznie mi się wydało, niż do ściany.
Wylałam na tackę farby, Mila wybrała narzędzia i zaczęło się malowanie.
Zaczęło się tradycyjnie - od postaci kobiecej.
Myślałam, że to ja - tradycyjnie.
Ale jednak zdziewka - to nie ja tym razem. To Pani Lato!
"Na jednej stronie Pani Lato, a na drugiej lato, czyli pora roku" - tak brzmiały objaśnienia.
Jest tęcza, deszcz i słońce.
Malowanie dużych powierzchni w pionie to podobno bardzo dobre preludium do nauki pisania.
A dla Mili to bardzo dobre preludium do wyciapania się w farbie. Na szczęście tylko łap (jeśli chodzi o działanie celowe, bo reszta została wyciapana przy okazji).
To na pewno nie koniec dużego malowania u nas.
A jakże :-)
Przecież to już zaraz, za pięć minut!
Zaczęłyśmy od rzeżuchy - obsiałyśmy baranka i zajączki.
Chciałam, żeby było akurat na święta, ale chyba jednak zabrałyśmy się za to zbyt wcześnie....
I sprawy wymknęły się trochę spod kontroli....
Rzeżucha została zjedzona i zasiana od nowa wczoraj. Na niedzielę powinna być akuratna.
W tym roku nie robiłyśmy ozdób z masy solnej (jak Tutaj) bo i tak te zeszłoroczne wyciągniemy i zawiesimy.
W tym roku zabrałam się za glinę. Glinkę samoutwardzalną, dostępną w sklepach.
Zaczęłyśmy lepić baranki.
Miałyśmy jednego na wzór (zarówno glinianego, jak i solnego).
Mila formowała kudły wyciskaczem:
I przyklejała na baranka.
Wyszły nam trzy baranki - ten środkowy to samodzielny Emilki!
Bałwanek trochę od rzeczy, ale co tam - kulki się fajnie kręciło :-)
Od znajomej dostałyśmy gipsowe odlewy kurczaków, wykluwających się z jajeczek. Odlewy z jednej strony płaskie.
Wzięłyśmy się za malowanie.
Na jak najbardziej kolorowo.
Oczywiście Mila realizowała swoje autorskie koncepcje: "To jest kurczaczek z takim specjalnym, niebieskim dzióbkiem"...
Potem połówki skleiłyśmy ze sobą, wkładając do środka zawieszki z tasiemki.
Kurczaczki sobie schły, a my na tapetę wzięłyśmy jajeczka styropianowe.
Pocięłam na kawałki papierową serwetkę z motywami wielkanocnymi.
Jajeczko smarowałyśmy rozwodnionym klejem, nakładałyśmy kawałek serwetki i znowu smarowałyśmy klejem.
W ten sam sposób wykorzystałyśmy ścinki materiałów.
Efekt był naprawdę fajny! Szczególnie tych serwetkowych, bo jednak materiał powinnam ciąć na trochę mniejsze kawałki, byłoby ciekawiej.
Ale i tak najbardziej liczy się proces :-)
Dopiero w sobotę będziemy robić pisanki z jajek gotowanych na twardo, więc chyba już nie uda mi się ich pokazać przed świętami :-)
Nie bardzo lubię wszelkiego rodzaju gotowce. Często brak w nich miejsca na wyobraźnię. Nawet kolorowanki były u nas długo nie używane (a dlaczego, o tym Tutaj).
Ale zmęczenie wiosenne daje o sobie znać. Brak czasu daje o sobie znać. Brak sił witalnych daje o sobie znać. Daje o sobie znać tak, że się nie chce... Albo raczej chce - leżeć na kanapie....
Więc gdy wpadły mi w oko wielkanocne szablony, kupiłam.
Szczególnie, że Mili też wpadły w oko, a brak sił witalnych nie pozwolił długo oponować.
Zresztą mnie też zainteresowało, do czego służą te takie małe, zębate...
W opakowaniu były dwa duże szablony i kilka małych, zębatych...
Mila zajęła się dużym szablonem, a ja tymi małymi zębatymi...
Długo rozgryzałam, jak się tego używa.
Ale rozgryzłam.
I fajne rozetki sobie rysowałam. Na początku koślawe :-)
A tymczasem Mila odrysowała kilka kształtów i na tej bazie zaczęła tworzyć rysunek.
Oto efekt - kokarda, motylek i środek słońca z szablonu, a reszta to radosna twórczość :-)
To oczywiście ja - mama. Mam sukienkę z falbankami, loki i jest lato :-)
Jak się okazało, szablony też mogą być kreatywne!
Przy kolacji Mila odkryła, że picie soczku można znacznie uprzyjemnić, jeśli zamiast wciągać powietrze przez słomkę, będzie się w nią dmuchać.
Co wtedy powstaje, każdy gupi wie, bo każdy w słomkę sobie kiedyś dmuchał. Ale kiedyś było to bezkarne, ponieważ nie odbywało się przed otwartym laptopem, gdzie Filemon harce odczynia. Emilka otrzymała więc kategoryczny zakaz chlapania na laptopa z jednoczesną obietnicą, że w trakcie kąpieli będzie mogła sobie podmuchać, ile chcieć.
Przy tej okazji chciałabym zaprezentować mój nabytek sprzed kilku już miesięcy, który sprawdza się medalowo co wieczór. Kosztował złotych 3 i pół, jest niekłopotliwy w przechowywaniu a szalenie praktyczny - półeczka zawieszana na wannie. Emilka nie tylko kładzie na niej mydełko w trakcie mycia, ale również całe mnóstwo rzeczy, którymi bawi się w wannie (kilka minut zabawy tamże to warunek konieczny codziennej kąpieli).
Dzisiaj półeczka posłużyła do postawienia na niej pojemnika z płynem do mycia naczyń.
Milowym ciągotom stało się zadość.
Dodałyśmy też barwniki, ale nie wpłynęło to specjalnie na barwę piany.
Posypałyśmy brokatem - wyszło ciekawiej.
A potem wyciągnęłam lusterko. I na nim zaczęłyśmy stawiać bańki :-)
Na początku nie było łatwo - w słomkę trzeba dmuchać bardzo bardzo delikatnie, żeby bańka powstała.
Ale udało się!
Potem wstawiałyśmy bańkę w bańkę, patrząc, jak ta pierwsza rośnie, w miarę powiększania drugiej.
Tworzyłyśmy kompozycje z baniek, jedna w drugiej, trzecia obok czwartej, piąta na szóstej....
Aż woda wystygła i trzeba było wyłazić z wanny :-(
Bańki na lustrze robiłyśmy z gotowego bańkowego płynu. Ale teraz znalazłam przepis na płyn, z którego bańki są podobno trwalsze. Mam nadzieję, że tak rzeczywiście jest, bo w planie mam jeszcze różne zabawy z bańkami :-)