Wielkie rzeczy! - wydać by się mogło.
A żebyście wiedzieli, że wielkie. Mila od zawsze nie znosi owoców i warzyw. Surowych. Na kilometr wyczuje surowiznę i nie tknie.
Aż tu nagle Tata Mili wpadł na genialny pomysł!
Zaznaczyć tu muszę, że Mila uwielbia czekoladę. Najbardziej w postaci kremu nutellopodobnego. Czasem to się zastanawiam, czy nie sprzedałaby mnie za kubek takiej czekolady. I nie dodała ojca w gratisie....
Tata pokroił jabłuszko na grube plasterki, poddał obróbce termicznej w mikrofalce, a następnie pociapał kremem czekoladowym. Na ciepłym dobrze się roztapia, wiec wystarczy jej malutko (inaczej bym się czepiała, że skórka za wyprawkę). I dziecko od tamtej pory domaga się jabłka codziennie i samo się z tego śmieje. Drobnymi kroczkami może dojdziemy za lat kilka do zjadania surowego....
Jakby nie było, ta okoliczność domagała się podkreślenia przez jakieś rękodzieło.
Padło na masę solną.
O której już kiedyś pisałam, m.in. Tutaj.
Wymieszałam masę, z większą ilością mąki, niż jest w standardowym przepisie.
Dodałam czerwonego barwnika. Nie rozpuściłam go w wodzie, tylko dodałam do gotowej masy. To spowodowało, że nie uzyskałam jednolitej barwy, ale taką zbliżoną do naturalnych jabłek.
Ulepiłyśmy kule z czerwonej masy. Z części o naturalnej barwie (odłożonej wcześniej) Mila zrobiła wałeczki. A po co, to na razie tajemnica :-)
Jabłuszka dostały koconki (ciekawe, jak w innych stronach nazywa się te łodyżki) z patyczków.
Mila wydrążyła otwory.
Wałeczki pomalowałyśmy farbami, używając do tego celu patyczków do uszu. Okazało się to dobrym sposobem - Mili dużo łatwiej niż pędzelkiem malowało się wzorki.
Tym sposobem powstały nam robaczki, które zamieszkały w naszych jabłuszkach.
A jabłuszka doczekały się jeszcze listków z rafii.
Jak myśli, że nie patrzę, to ukradkiem je liże :-)
o jakie śliczne:) i super zabawa.. bo jak się można wysmarować czymś to się Dzieć najbardziej cieszy:)
OdpowiedzUsuńA no i pomysł z czekoladowym jabłuszkiem też super:)
a do nas zapraszamy na konkurs jesienny:) zawodkobieta.blogspot.com
Fajne. Z tymi owocami to rzeczywiście, takie pyszne, a dzieciaki czasem ani rusz. Nasz Junior 8 miesięcy i wcinał jabłko z ryneczku jak dostał od Pani, której nie potrafiłem powiedzieć, że wolałbym, by nie jadł nieumytego i co? Zajadał się całą drogę powrotną. :)
OdpowiedzUsuńU Nas na szczęście nie ma problemu z owocami... Córcia najchętniej je w formie sałatki. U Was pojawiło się światełko w tunelu... Za jakiś czas może będzie wcinać już normalnie :)
OdpowiedzUsuńPS. Jabłuszka fajne :)
Pomysłowe te jabłka z masy solnej - wypróbujemy ze Stasiem. Może Mila skusi się na sałatkę owocową z dodatkiem jabłka - Staś taką sałatkę uwielbia, a samych jabłek to nie tknie. A na te koconki u nas mówi się ogonki :)
OdpowiedzUsuńSałatka owocowa króluje u nas na stołach w każde święta. Mila obdarza ją głęboką pogardą - bo nie dość, że "owocowa" to jeszcze nasuwa jakieś skojarzenia z sałatą....
Usuńsuper, że Mila je jabłka! U nas z Krzysiem nie ma problemu bo on jabłka na kilogramy wcina - dzień bez zjedzenia przynajmniej 2 jabłek to dzień stracony, a i Damiś przy nim je, bo młodszy za owocami nie przepada, ale przy starszym bracie zje:)
OdpowiedzUsuńPierwsze słyszę nazwę koconki - śmieszna nazwa, my mówimy ogonki :D
a jabłuszka z robaczkami wyszły Wam cudne!
A mi się właśnie przypomniało, że w moich rodzinnych stronach tez mówi się "ogonki"!
Usuń"Koconki" przejęłam od mojego męża :-) Jak znam życie, to tak mówiła jego babcia .... ;-)