piątek, 28 czerwca 2013

Gniotka

A więc coś, czego ugniatanie i miętoszenie dostarcza ciekawych doznań :-)

Mamy w domu jedna kupioną w sklepie, ale zachciało się nam zrobić samodzielnie.
Co potrzebne?

Balonik, mąka ziemniaczana, woda. 

I trochę akcesoriów dla ułatwienia, tudzież upiększenia.

Przede wszystkim rozciągnęłyśmy trochę balonik, czyli nadmuchałyśmy go kilka razy (ja). Potem zaczęłyśmy wsypywać do niego mąkę ziemniaczaną, podlewając ją skąpo wodą (Mila).


Co jakiś czas sprawdzała, czy już.


Dalszy proces produkcyjny gniotki musiał zostać przerwany na jakiś czas, ponieważ Emilka nie mogła sobie odmówić (ani ja jej) zabawy swoim ulubionym glutem...


 Gniotka została do zabawy włączona.


Do czynności właściwej wróciłyśmy po jakiejś półgodzince.
Mila przygotowała włoski.


Które ja zawiązałam naszej gniotce.


Narysowałam jej podstawowe elementy fizjonomii.  


Które Emilka uznała za konieczne poprawić.


Ale i tak permanentność naszego markera okazała się naciągana.
Buźki starły się bardzo szybko. 
Najlepszym wyjściem okazał się długopis.
Ciekawe, czy można kupić baloniki z nadrukowaną buźką - to by było najlepsze rozwiązanie.

Tak czy owak nasza gniotka była gotowa.

I dostarcza mnóstwa wrażeń dotykowych (mi również).




Miętoszenie jej to świetna zabawa. A wykonanie bardzo proste.
Aha - bardzo ważne, gdyby ktoś chciał zrobić - w baloniku nie powinno zostać ani trochę powietrza.




 

środa, 26 czerwca 2013

Z czego to jest zrobione

Od jakiegoś czasu Mila interesuje się tworzywem, z jakiego zrobione są rożne przedmioty, i ich właściwościami.

Że metal jest twardy i zimny, że drewno cieplejsze, że plastik jest czasami twardy a czasami nie.

Zorganizowałyśmy więc sobie zabawę wokół tego tematu.

Nazbierałam do pudełka przedmioty zrobione z różnych materiałów - drewna, plastiku, metalu, gumy itp.

Starałam się wybrać takie, których Mila raczej nie zna i które trudno będzie jej skojarzyć, zasłoniłam jej bowiem oczy. Chodziło mi o to, żeby odgadła rodzaj tworzywa wyłącznie po dotyku.




 Nie powiem, że nie pomyliła się ani razu (tak jak Tutaj), ale jak na tak trudne zadanie poradziła sobie świetnie.

Zmysł dotyku to jeden z podstawowych zmysłów, dlatego bardzo dbamy o jego rozwijanie. A tutaj mamy dodatkowo ćwiczenie koncentracji. I wzbogacanie słownictwa przy określaniu cech danego tworzywa.

No i ta radość i satysfakcja, gdy uda się odgadnąć - Mila aż się zachłystuje z dumy, gdy zdejmujemy opaskę i widzi, że zgadła  :-)




wtorek, 25 czerwca 2013

Artykuł

Internetowy serwis dla kobiet zwrócił się do mnie z propozycją opublikowania jednego z moich tekstów. Mile to połechtało moją próżność, przystałam na propozycję i efekt jej można zobaczyć tutaj:




:-)


PS Nie wiem tylko, dlaczego czasami wyświetla się tam zdjęcie, a czasami nie...



poniedziałek, 24 czerwca 2013

Współpraca

Na moim blogu pojawił się dzisiaj nowy obrazek (patrz w prawo):



Jest to serwis zbierający odpowiedzi na pytania “gdzie?”, “jak?” i “czy warto?” w Lublinie. 
Inicjatywa bardzo cenna, ponieważ takie informacje często rozsiane są po różnych miejscach i trzeba trafiać po nitce do kłębka. Tu mamy wszystko w jednym miejscu.
Redakcja serwisu dąży do tego, aby portal ten stał się codziennym przewodnikiem ułatwiającym życie w Lublinie, jak również miejscem spotkań, wymiany informacji i doświadczeń rodziców.

Popieram i udzielam się:
http://www.mamawlublinie.pl/category/zabawy-z-dzieckiem/  




Zielono jej

Lubimy malować. O tym pisałam obszerniej Tutaj.

Na dzisiejszą kiepską pogodę (i spowodowaną tym senność mamy) trzeba było wymyślić coś niekłopotliwego.

Postawiłam na farby.

Niebieską i żółtą wcisnęłam do foliowego woreczka, dokładnie zabezpieczając taśmą brzeg.

(tak na marginesie - wygoda w używaniu farb w butelkach jest niezaprzeczalna)


Mila dostała do użytku woreczek i zaczęła malować wzorki.


Zapowiadało się miło i spokojnie.
 

 Ale cóż - zawartość woreczka szybko zrobiła się jednolicie zielona. I Mila się znudziła.
Trochę żal było mi wyrzucić taką ilość farby. Zakupionej - jakby nie było - z mojej krwawicy :-)

Wylałam więc ją na tackę, Milę przyodziałam w fartuszek i wyposażyłam w kartkę i pędzelek.


Szybko okazało się to niewystarczające. Chociaż Mila robiła, co mogła, to farby właściwie nie ubywało.


Nic, tylko duży papier. Marzenie o drzemce prysło...

Zwinęłam dywan, rozłożyłam folię, rozłożyłam papier. Rozebrałam dołem Milę i tackę z farbą postawiłam na podłodze.



"Mila, co robisz?"
"Buty".

Kozaki chyba.


Ciekawe, czy wygodne.

Stwierdziłam, że robi się monotonnie, więc dałam Mili trochę czerwonej farby.
Mila zrobiła sobie tym razem skarpetki.


Pończochy chyba.


Zrobiło się ślisko.
 

Bardzo ślisko.


Taki sobie mały ufoludek się zrobił :-)


Mycia i sprzątania było co niemiara. 
Najpierw umyłam Emilkę, przerażona wizją zielonej już do końca świata córki. Z Mili farba zeszła, z ubrania - niekoniecznie. Fartuszek okazał się być fikcją.
A szczególnie ucieszona byłam, jak Mila - wykąpana już - wykorzystała chwilę mojej nieuwagi i pobiegła sprawdzić, czy farba już wyschła.
Nie wyschła. I dalej była tak samo śliska.
Ulubiony ręcznik z kapturkiem powędrował do prania. A Mila z powrotem do wanny. 

Tak to sobie zafundowałam niekłopotliwe popołudnie...


PS    Co do butów - Mila uwielbia. Wystroi się w każde dostępne.





piątek, 21 czerwca 2013

Powietrze

"... chodźmy do pagórka, gdzie rośnie powietrze..." śpiewa Mila za Grzegorzem Turnauem. 

I pojawiają się pytania: "A jaki kolor ma powietrze? A jak pachnie powietrze? A jak złapać powietrze? "

 O dziwo, nie pyta jak rośnie powietrze (na szczęście, bo nie wiedziałabym, jak się za Herberta tłumaczyć)

Zrobiłyśmy więc sobie Dzień Powietrza (ustanawiam niniejszym).

Czy powietrze można zobaczyć?
Mila dmuchała przez słomkę zanurzoną w wodzie i obserwowała pojawiające się bąbelki. Wspólnie uzgodniłyśmy, że powietrze jest przezroczyste, tak samo jak woda. Koloru nie ma i nie da się go zobaczyć. Można zobaczyć tylko "opakowanie".

Czy powietrze ma zapach?
Mila wypuszczała sobie na nosek powietrze z nadmuchanego balonika i doszła do wniosku, że nie ma.

Ale dla Mili powietrze istniało tylko w postaci podmuchu. Trudno było jej zrozumieć, że powietrze cały czas nas otacza, chociaż go nie czujemy.

Zrobiłyśmy więc eksperyment ze spadochronem.

Z papieru wycięłam sylwetkę człowieka a Mila go pokolorowała.


Podziurkowałyśmy mu głowę i przewlekłyśmy przez nią cztery sznureczki równej długości. 


Pozostałe końcówki sznureczków przywiązałyśmy do rogów foliowej płachty.
Foliowa płachta okazała się być zbyt wiotka, więc usztywniłam ją naklejkami.

Mila zrzucała i cieszyła się, gdy spadochron się nadymał. Udowodniłam jej istnienie powietrza wokół nas :-)



 A że powietrze to jeden z żywiołów zobaczyła w kolejnej zabawie.

Między dwoma krzesłami rozciągnęłam sznurek, który przewlekłam przez słomkę. Do słomki od dołu przykleiłam nadmuchany balon, a od góry - samolot z papieru, naprędce przez mnie skonstruowany (taki ze mnie inżynier, a co).


Balonik nie został zawiązany, tylko spięty klipsem biurowym (spinacz do bielizny wymiękł).
Mila miała za zadanie zdjąć spinacz na komendę, podczas gdy ja czyhałam z aparatem.


Powietrze zaiste okazało się być żywiołem. Pierwsze fotki były z lekka spóźnione.


Ale przy kolejnych podejściach już się udało uchwycić właściwą chwilę :-)


Mila była zachwycona i kazała mi każdy start balonu rejestrować :-)


 Potem jeszcze urządziłyśmy zawody - tym razem ja puszczałam balon, a Mila ścigała się z nim. Był remis.

Dzień Powietrza uważam za udany.
 




wtorek, 18 czerwca 2013

Przedszkole

Dzisiaj byłyśmy w przedszkolu Emilki (to znaczy - do którego Emilka będzie chodziła od września) w ramach tzw. dni adaptacyjnych. Nie wiem, czy wszystkie przedszkola takowe organizują i w jaki sposób, w naszym wygląda to tak, że przez cały czerwiec dzieci mogą przychodzić z rodzicami i bawić się razem z innymi dziećmi. Rodzic jest oczywiście cały czas obecny.
Emilka jest - póki co - bardzo pozytywnie nastawiona do przedszkola, ale stopniowo przemycam jej informację, że w przedszkolu dzieci pozostają przez cały dzień bez rodziców czy innych bliskich osób. Na razie to nastawienie się nie zmienia, dzisiaj bardzo jej się w przedszkolu podobało, chociaż byłyśmy tylko godzinkę i to na placu zabaw. W sali spędziłyśmy jakieś 10 minut. Aha - pierwszą rzeczą, jaką Emilką zrobiła w przedszkolu to było siusiu. Więc zaznajamianie z toaletą mamy już z głowy :-)

Jakie nasze wrażenia? Mili pozytywne, jak wywnioskowałam nie tylko z mojej obserwacji, ale również z relacji, jaką zdała swojemu tacie po powrocie. Moje? Właściwie też, chociaż z pewnymi zastrzeżeniami, a jakże. 
Na przykład dzisiejsze Panie nieszczególnie mi się spodobały. Na trzy jedna była ok, druga obojętna a trzecia fatalna. Jutro musimy spróbować innej grupy. Są cztery i można poprosić o przydzielenie dziecka do którejś z nich. W przedszkolach Montessori grupy są mieszane wiekowo, co oznacza, że wszystkie nowo przyjęte trzylatki nie wędrują do jednej grupy, ale są rozdzielane do czterech i pozostają w nich do końca przedszkola. Co roku z grupy odchodzą najstarsze dzieci, a nowy narybek przychodzi. 

Jak Mila się odnalazła? Całkiem nieźle. Po kilku pierwszych minutach (niedługich) nieśmiałości pozwoliła dzieciom pokazać sobie zabawki :-) Szkoda, że za chwilę dzieci wychodziły na dwór, bo jednak ta integracja z grupą lepiej przebiegłaby w środku. A może tak mi się tylko wydaje - jutro pójdziemy o innej porze, to sprawdzimy.

 


jakoś mi aparat poucinał zdjęcia, ale Milę widać

Strasznie przeżywam tę całą sprawę z przedszkolem.... Czasami mi się wydaje, że we wrześniu będę bardziej płakać, niż Mila  :-(


sobota, 15 czerwca 2013

Jak zdążyć

Zawsze po kolacji Mila sprząta swoje zabawki. Nie mogę powiedzieć, że z dużym entuzjazmem. Doskonale wie, że musi to zrobić, ale pomarudzić zawsze można: "Ale mamo, nie chce mi się."

Czasami sprzątanie przebiega bardzo opornie, po kilkakrotnym napominaniu: "Mila, sprzątaj", sięgam w końcu po argument niezawodny: "Nastawiam timer." To wywołuje protesty, czasem nawet płacz, żeby tym dobitniej wyrazić swoje nieszczęście, ale skutek jest - Mila sprząta. Na tyle sprawnie, żeby zmieścić się w nastawionym czasie. Na ogół. Zabawki, których nie zdąży sprzątnąć wędrują do siatki i przez cały kolejny dzień nie można się nimi bawić.
Dzisiaj było podobnie. Moja cierpliwość została wyczerpana dość szybko. Nastawiłam timer. Na dość długo, bo sprzątania było sporo. Mila zaczęła sprzątać. Na tyle sprawnie, że nawet po kryjomu wydłużyłam czas, żeby dała radę się wyrobić. Ale jednak sprzątanie się przedłużało. W pewnym momencie Mila spojrzała na wyświetlacz i zarejestrowała, ile czasu jej jeszcze zostało - 3 minuty. Podeszła do niego i ze spokojem zaczęła naciskać przyciski. Ja zaskoczona -  "Mila, co Ty robisz?". "Psestawiam tajmej, zebym zdązyła. O - na siedem minutek". I ze stoickim spokojem wróciła do sprzątania.

Pamiętajcie - jak grozi Wam spóźnienie, nie wpadajcie w panikę. Przestawcie zegarki. U mojej córki to się sprawdza.





czwartek, 13 czerwca 2013

Różne sposoby na malowanie

"Mamusiu, a cy da się malować łapką na muchy?"

Pytanie pojawiło się dzisiaj przy okazji zakupu nowej muchołapki.

Mila uwielbia malować. Próbujemy różnych sposobów, a i tak wszystko kończy się jednym. Ci, co nas już trochę znają, dobrze wiedzą czym :-)

Wracając do łapki - dokładnie umyłam Mili poprzedni sprzęt do "wyganiania" much.

Bo u nas się muchy "wygania", a jak. Jakoś nie mogło mi nigdy przejść przez gardło, że trzeba muchę "zabić". Ale te moje starania w kierunku zaszczepienia w Emilce muchanitaryzmu okazały się raczej chybione. Wczoraj moje dziecko oznajmiło mi rzecz następująca: "Mamusiu, ja lubię ze zwierzątkami robić tak, żeby one tego nie przeżywały". (ja - ??!!!!????!!?). Ale po krótkiej indagacji okazało się, że chodzi tylko o muchy i komary i nic nie wskazuje na to, żeby miało przenieść się na inne stworzenia. Dało mi to do zrozumienia, że muchy się zabijało, zabija i zabijać będzie. Li i jedynie.

Dość tej dygresji, miało być o malowaniu.
Łapką.

A więc czy da się? No chyba tak :-)


Zostały do tego wykorzystane farbki do malowania palcami produkcji własnej.

Po wykorzystaniu (jakby nie było - ograniczonych) możliwości muchołapki Mila poprosiła o wałek i tymże zajęła się przez czas jakiś. Przez jakiś czas nawet z wykorzystaniem papieru.


Potem już nie :-)


Jak widać - zadowolenie pełne.


Oczywiście ulubiona technika Mili to nie tylko skutek uboczny - często jest to działanie celowe. Fantastyczne obrazki można tworzyć na bazie odcisku pomalowanej dłoni. 
Na zdjęciu poniżej - czarny pająk, który powstał właśnie w ten sposób.


Mila przezachwycona - nie dość, że pająk, nie dość, że z posmarowanej rączki, to jeszcze czarną farbą! Czarna farba to ulubiona Mili, mogłaby malować tylko tym kolorem (hmm... może powinnam ją jakoś zdiagnozować pod tym kątem....).

Oczywiście stosujemy również malowanie tradycyjne, na dowód:


Ale lubimy sobie urozmaicać, na przykład: malowanie gąbką. Można zwykłym kawałkiem gąbki, ja jednak kupiłam specjalne z trzonkiem.
Początkowo używany był do czyszczenia mebli.


Ale przyszedł czas na zastosowanie zgodne z przeznaczeniem.

 

Ale ciapanie się rączkami w dużej ilości farby pozostanie bezkonkurencyjne!


O jeszcze innych pomysłach na malowanie było Tutaj i Tutaj i Tutaj i Tutaj i Tutaj też  :-)